niedziela, 16 grudnia 2012

rozdział 12

    Rano wystroiłam się elegancko i udałam na stadion Getafe. Wiem, że powinnam wyglądać nieco bardziej na luzie, ale strasznie miałam ochotę włożyć akurat te białe szpilki i generalnie wyglądać czarno-biało.
    -Lora! - ucieszył się na mój widok Alvaro, który stał obok swojego agenta. Rozmawiałam z kolesiem kilkukrotnie i wydał mi się człowiekiem, który zna się na swoim fachu... Fakt, sama go znalazłam.
    -Alvarito, wyglądasz świetnie! - powiedziałam i ucałowałam go w policzki. - Nie denerwuj się, wszystko pójdzie super - uśmiechnęłam się.
    -Mam nadzieję, czaisz, to?! Opuszczam Espanyol! Nie sądziłem, że przyjdzie taki dzień, że wyprowadzę się z Barcelony, a tu patrz! Fajnie, że masz tu jakieś interesy to będziemy się czasem widywać.
    -Będziemy się widywać znacznie częściej niż myślisz - pogłaskałam go po piersi. - Pogadamy przy obidzie, dobrze?
    -Powinieniem się bać? - spojrzał na mnie podejrzliwie.
    -Nie - pokręciłam głową. - Zaczynajmy - klasnęłam w dłonie.

    Po naprawdę udanej prezentacji udaliśmy się do restauracji w centrum Madrytu. Wszystko byłoby spoko tyle, że w natłoku zapomniałam, że to ulubiona kanjpka Portugalczyków i siłą woli bywam tu niezmiernie często.
    -Witamy, panno Loro, stolik dla dwóch osób? - powitał nas kelner. Tak często, że znają tu moje imię...
    -Tak - uśmiechnęłam się. - Dziękuję, Pedro - powiedziałam odruchowo, a Alvaro miał oczy wielkości talerzy.
    -Lora? - szepnął.
    -Zamów coś, zaraz ci wyjasnię. Wszystko - mruknęłam. Złożyliśmy zamówienie, dostaliśmy jedzenie i wyjęłam z torebki starannie złożone kartki.
    -Mogłem sie domyślić - westchnął.
    -Nie chodzi tylko o mnie. To co ci powiem może miec wpływ na zycie wielu osób - podsunęłam mu arkusze i pióro.
    -Lora, gdybyś nie była dla mnie tak ważna i gdybym nie znał cię od dziecka... - westchnął i złożył zamaszyste podpisy.
    -Alvarito - dałam mu jedną kartkę, drugą schowałam. - Jesteś jednym z niewielu ludzi, którym ufam bezgranicznie. Nie każdego dziewczyny zmuszam do podpisywania umów, serio - uśmiechnęłam się delikatnie.
    -Dawaj, Lora - spojrzał na mnie wyczekująco. Rozejrzałam się, ale nikogo nie było w pobliżu.
    -Sama nie stworzyłam swojego imperium. Tak właściwie jedynie firma w Londynie należy do mnie, ale dopiero niedawno odkupiłam wszystkie udziały. Gazety i portale w Barcelonie tylko w jednej trzeciej są moje, mam jeszcze tyle samo udziałów w firmach madryckich i kilku innych... - wzięłam głęboki oddech. - Moim mentorem i niejako ojcem chrzestnym jest Jorge Mendes - powiedziałam. Alvaro otworzył usta, ale nic z siebie nie wydusił. - Poznałam go dwa lata temu, wybrał mnie spośród wielu dzieciaków londyńskich szkół. Nauczył mnie jak zarobić kasę na wizerunku innych.
    -Marc wie? - szepnął.
    -Nikt nie wie, nawet Eric chociaż cały czas był w Londynie. Jesteś pierwszą osobą, której powiedziałam.
    -Czemu? - zdziwił się. - Mogłaś powiedzieć Marcowi, Tello, rodzicom! Każdemu!
    -Ufam ci, Vazquez! Nigdy mnie nie zawiodłeś i nie rozczarowałeś. Kryłeś w wielu przypadkach i nigdy nie spytałeś o co chodziło. Nie powiem braciom, bo by tego nie zrozumieli. Nie lubią Portugalczyków. Tello podobnie. A rodzice? Wtedy by się wydało, że przez ostatnie dwa lata nie chodziłam do szkoły. Poza tym chciałam to w końcu z siebie wyrzucić, a wiem, że ty mnie nie wydasz.
    -Pewnie, że nie! W sumie podpisałem świstek - wzruszył ramionami i chwycił mnie za rękę. - Czyli znasz Cristiano Ronaldo?
    -Tak - uśmiechnęłam się. - Przyjaźnię się z nim i resztą klientów Jorge, ale Cris jest dla mnie szczególny.
    -Bo? - zaciekawił się.
    -Bo łączy nas specjalna relacja - odpowiedziałam wymijająco. - Mamy wiczorem iść na przyjęcie, tak? Nadal chcesz, żebym ci towarzyszyła?
    -Pewnie! - wyszczerzył się.
    -To chodź - wstałam. - Muszę się przygotować, a ty w tym czasie poznasz Crisa.
    -Ronaldo? - wyszeptał.
    -Tak, mieszkam u niego zawsze, gdy przylatuję do Madrytu... Czyli średnio co kilka tygodni.

    Tak jak myślałam Cristiano i Alvaro bardzo się polubili.
    -...nie pij za dużo, nie pokazuj cycek, nie przewróć się na tych szpilach... - wyliczał Cristiano, gdy poprawiałam włosy w lustrze w przedpokoju. Alvaro tymczasem rozmawiał z Iriną.
    -Ronaldo! - warknęłam. - Idę tylko na zwykłe przyjęcie do Getafe.
    -Właśnie! Pół biedy, że to Getafe! Gorzej byłoby jakbyś szła do Atletico! - jęknął. - Młody! - zawołał do Alvaro. - Pilnuj jej jak oka w głowie, czujesz?
    -Tak - uśmiechnął się Vazquez.
    -Bo jak nie to dostaniesz! - pomachał pięścią.
    -Kochanie - Irina ze śmiechem przytuliła się do narzeczonego. - Spokojnie.
    -Ostrzegam - powiedział groźnie.
    -Bujaj się - prychnęłam i wyszliśmy.
    -Strach mysleć kogo jeszcze znasz - szepnąłAlvaro, gdy siedzieliśmy już w limuzynie.
    -To nie myśl - uśmiechnęłam się i wyjęłam telefon z torebki.
    "Nie przejmuj się doniesieniami prasy. Idę z Alvaro tylko ze względu na naszą wieloletnią przyjaźń. Myślę o Tobie ;)" napisałam do Tello i spojrzałam na Vazqueza.
    -Co z Aidą?
    -Rzuciła mnie - wzruszył ramionami. - Dobrze, że załatwiłaś dla niej umowę - powiedział cicho.
    -Wiem, dlatego następnym razem nie drzyj japy, tylko mi zaufaj.
    -Zaufam - uśmiechnął się szeroko. - Szefowo - puścił mi oczko.

 *

    Po przepłakanym dniu oraz nocy czułam się o wiele lepiej. Musiałam dopuścić do siebie myśl, że Marc nie był odpowiednim facetem dla mnie i na dodatek wolał Sandrę, która podobno bardzo go zraniła. Weszłam pod prysznic, który od razu mnie orzeźwił. Skierowałam się do szafy i wyciągnęłam z niej różową sukienkę, torebkę i buty. Szybko się przebrałam, wyprostowałam włosy i byłam gotowa na spotkanie z Sylvią, moją przyjaciółką z dawnych lat.
    Wyszłam z domu i moim oczom ukazał się Marc ubrany w garnitur i z bukietem róż w rękach. Szedł w moją stronę z lekkim uśmiechem na ustach.
    - Cześć, Monica - powiedział, stając obok mnie. - Masz chwilkę?
    - Nie, śpieszę się - warknęłam i chciałam go ominąć, ale nie pozwolił mi.
    Uklęknął przede mną i wyciągnął z kieszeni spodni czerwone pudełeczko. Miałam dziwne wrażenie, że Bartra chce mi się oświadczyć, ale przecież my wczoraj zerwaliśmy.
    - Monica, posłuchaj mnie - westchnął cicho i spojrzał na mnie. - Kocham cię i nie pozwolę ci odejść. Nic już mnie nie łączy z Sandrą i powinnaś mi uwierzyć. Skoro przetrwałaś wszystkie teksty Lory, to na pewno jesteś mi pisana.
    - Marc, nie rozumiem..
    - Powiem to wprost. Zostaniesz moją żoną? - zapytał, uśmiechając się szeroko.
    A ja? Stałam jak posąg i nie wiedziałam co zrobić. Facet, którego kocham prosi mnie o rękę, a mnie nagle odebrało mowę. Chciałam z nim być, ale nie potrafiłam uwierzyć, że Sandra to już przeszłość.
    - Powiedz coś, proszę - dodał po chwili.
    - Kocham cię, Marc. Jednak nie jestem pewna, czy nasz ślub jest najlepszym pomysłem. Ile my mamy lat?
    - Na co chcesz czekać? Jesteśmy już dorośli i możemy robić co chcemy - powiedział poważnie. - Bolą mnie już kolana - dodał.
    - Mam nadzieje, że nie będę tego żałować. Zgadzam się zostać twoją żoną - odpowiedziałam z uśmiechem.
    Marc szybko wsunął na mój palec przepiękny pierścionek i przytulił mnie mocno.
    - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę - wyszeptał mi do ucha i złożył na moich ustach subtelny pocałunek.
    - Ja też, Marc. Nigdy nie sądziłam, że ktoś oświadczy mi się na chodniku.
    - Lubię być inny - uśmiechnął się szeroko i załapał mnie za rękę.
    - I za to cię kocham.
    - Wybierałaś się gdzieś?
    - Tak. Umówiłam się z Sylvią, więc muszę cię na trochę opuścić. Odprowadzisz mnie do miasta?
    - Pewnie - odpowiedział i ruszyliśmy w drogę.
    Czułam się cholernie szczęśliwa i miałam nadzieje, że tak już zostanie. Nie obchodziło mnie w tym momencie nawet zdanie rodziców, bo liczył się tylko Marc.

 *

    Wróciłam do Barcelony gotowa na dalsze boje. Miałam serdecznie dość tego, że muszę pilnować własnego brata niczym Cerber. W Londynie Eric, w Barcelonie Marc. Zwariować idzie. Koniec tego, nie będę się już wtrącać!
    Poprosiłam Tello, żeby do mnie przyszedł co zrobił nad wyraz ochoczo.
    -Cześć - pocalował mnie na powitanie i usiadł na kanapie. Wzięłam głęboki oddech i... nie mogłam nic powiedzieć. Jak mam wydusić z siebie coś co nigdy, ale to nigdy nie przeszlo mi przez usta? - Lora? - zmartwił się.
    -Powiem ci wszystko - usiadłam obok niego. - Muszę - pokiwałam głową. - Przyjaźnię się z Cristiano Ronaldo, Jorge Mendes to mój mentor, dzięki niemu dorobiłam się całej fortuny, i to z nimi mam interesy w Madrycie - wypaliłam.
    -Wow! - sapnął.
    -Aż tyle masz mi do powiedzenia po tym jak powiedziałam ci najwięszy sekret mojego życia? - warknęłam.
    -Nikt nie wie? - spytał.
    -Rodzice i bracia nie mają pojęcia, cały świat nie wie, tylko Vazquez... - szepnęłam.
    -Alvarito? - upewnił się.
    -Powiedziałam mu po jego prezentacji w Getafe - przygryzłam nerwowo wargę. Naprawdę się przejmowałam tym co powie! Koniec świata jest bliski.
    -Myślałem, że ktoś cię wspierał, ale żeby agent Ronaldo - mruknął.
    -Obiecuję ci... - chwyciłam go za ręce i starałam się bardzo nie myśleć o tym co miałam zaraz powiedzieć. - Obiecuje, że dam spokój Marcowi i Rubio. Niech robią co chcą, chuj mnie to obchodzi - warknęłam. - Próbowałam go strzec przed Sandrą i na niewiele się to zdało. Teraz niech robi co chce!
    -Cieszy mnie to - uśmiechnął się.
    -Przepisałam na niego mieszkanie - dodałam.
    -Czuję, że to nie koniec rewelacji - szepnął trochę przestraszony.
    -Nie... - wzięłam głęboki oddech. - Kocham cię - wystrzeliłam i zacisnęłam powieki. Wolałam nie patrzeć jak świat się kończy.
    -Lora - poczułam na wargach ciepły oddech Tello. - Powiedz to jeszcze raz - poprosił.
    -Kocham cię. Kocham cię, Cristianie Tello - spojrzałam w jego roziskrzone oczy.
    -W końcu! - ucieszył się.
    -Ale nie mam pojęcia jak to ma wszystko wyglądać.
    -Cudownie! - wyszczerzył się.
    -Różowe motylki, pomykanie w swoich ciuchach po seksie, chodzenie w twojej koszulce - wzdrygnęłam się. - Koszulę może bym jeszcze nałożyła, ale żadne bluzeczki, bluzy czy inne tego typu stroje nawet nie wchodzą w grę!
    -Marzę o tym, żeby zobaczyć cię w mojej koszulce klubowej. Z moim numerem i nazwiskiem na plecach - westchnął z błogą miną.
    -Kochanie - popukałam go w czoło. - Zakochałam się jedyny raz w życiu, więcej nie zamierzam tego robić, więc nie spierdol tego, Tello - zrobiłam śmiertelnie poważną minę. - A zrobisz to, bo jak założę taką szmatę mózg mi sflaczeje i wyciągnę nogi. Naprawdę tego chcesz?
    -Przecież nie każde marzenia się spełniają, nie? - pocałował mnie.

 *

    Spotkanie z Sylvią nie trwało zbyt długo, więc postanowiłam razem z Marcem powiedzieć moim rodzicom o zaręczynach. Bardzo bałam się ich reakcji, ale wiedziałam, że musimy im szybko powiedzieć.
    Kiedy dotarliśmy do domu zastaliśmy rodziców siedzących w salonie i oglądających jakiś program w TV. Dołączyliśmy do nich i przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
    - Tato, mamo, chcielibyśmy wam o czymś powiedzieć - powiedziałam poważnie, trzymając Marca za rękę.
    - Jeśli jesteś w ciąży, to mam zawał - odezwała się mama, wyłączając TV. - Co się stało?
    - Nie jestem w ciąży - mruknęłam, uśmiechając się lekko.
    - Zaręczyliśmy się - wypalił po chwili Bartra, przytulając mnie do siebie. - Wiem, że to bardzo szybko, ale nie chcemy czekać. Kochamy się i chcemy się pobrać.
    - Głupi żart, piłkarzyku - odezwał się mój ojciec po chwili ciszy. - Inaczej wychowałem swoją córkę i nie pozwolę jej popełnić takiego błędu.
    - Tato, nie mów tak - powiedziałam, próbując zatamować łzy, które zbierały się w moich oczach.
    Opinia rodziców była dla mnie bardzo ważna i słysząc takie słowa czułam okropny ból w sercu.
    - Czy wy zdajecie sobie sprawę, że ślub to nie jest zabawa? To przysięga, że będziecie ze sobą zawsze i pokonacie wszystkie przeciwności.
    - I to zrobimy - warknął Marc, który był już trochę poddenerwowany.
    - Po pierwszej kłótni będziecie chcieli rozwodu. Monica, zastanów się - zwrócił się do mnie.
    - Chcę wyjść za Marca.
    - Wynoście się z mojego domu - syknął ojciec, który wstał i skierował się na górę.
    - Mamo? - spojrzałam na nią, lecz po chwili poszła do ojca. Zostałam sama z moim narzeczonym w salonie i miałam ochotę się rozpłakać. - Co robimy?
    - Spakuj swoje rzeczy i jedziemy do mnie - mruknął i pocałował mnie w czoło. - Pokonamy każdą przeszkodę.
 

poniedziałek, 26 listopada 2012

rozdział 11

    Gdy wysiadłam z prywatnego samolotu na lotnisku w Madrycie czekał już na mnie adresat sms'a.
    -Barcelona! - zawołał i wyciągnął ręce. Roześmiałam się i mocno do niego przytuliłam.
    -Cristiano! - tak, autorem wiadomości był Cristiano Ronaldo, mój serdeczny przyjaciel, który nigdy mnie nie zawiódł. - Nie mów tak do mnie!
    -W końcu się pofatygowałaś! Czuję w kościach, że musimy pogadać. Jorge czeka na nas u mnie w domu - zerknął na zegarek i poprowadził mnie do limuzyny.
    -Oj, żebyś wiedział, że potrzebuje rozmowy i Jorge, jak nigdy dotąd - westchnęłam.
    -Wstrzymaj się chwilę, zaraz pogadamy - uśmiechnął się.

    -Przespałam się z Tello! - zakomunikowałam ledwo usiadłam na kanapie w salonie Cristiano. Ronaldo mało nie zakrztusił się własną śliną, ale Jorge pozostał bez ruchu.
    -Wypłyną z tego jakieś konsekwencje? - spytał tylko.
    -Owszem. Jeszcze trochę i będę mieć w dupie kasę, a zacznie się dla mnie liczyć wyłącznie jego dobro. Kurwa! - wstałam i zamachałam rękami. - Zaczyna mi na nim zależeć, a seks jeszcze to przypieczętował.
    -Daj mu do podpisania papier - podsunął Jorge.
    -Papier? - spojrzałam na niego zaciekawiona.
    -Taki jak dostała Irina. Tylko u ciebie będzie odwrotna kolejność. W razie niepowodzenia miłości medialność związku na tym nie może ucierpieć.
    -Jak byłaś dobra to się zgodzi - szepnął Cristiano z szelmowskim błyskiem w oku.
    -Jak śmiesz w to wątpić?! - burknęłam i walnęłam go poduszką.
    -Żartuję! - zaśmiał się. - Żartuję! - złapał mnie w pasie i zaczął łaskotać.
    -Zrób sobie tydzień wolnego, Lora - powiedział poważnie Jorge. - Zajmę się twoimi sprawami w Barcelonie, a ty się zrelaksuj. Cristiano cię zabawi - wstał i ucałował mnie w czoło. - Umowę dostaniesz mailem jutro - mruknął i wyszedł.

 *

    Wróciłam do domu i rzuciłam się na łóżko z płaczem. Wiem, ze Marc mnie kocha, ale sądziłam, że jak spotka Sandrę, to się ogarnie i będzie chociaż zwracał na mnie uwagę! Ale nie, on zawsze musi pokazać jakim to jest debilem. Czułam się jak idiotka, stojąc tam i przysłuchując się ich radosnej rozmowie.
    Chwyciłam mój telefon i zadzwoniłam do Hugo, który na pewno mnie zrozumie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo za nim tęsknię i jak bardzo go potrzebuje.
    - Dzień Dobry, Bartra! - usłyszałam jego radosny głos.
    - Przepraszam, ale rozmawia pan z panienką Rubio - odpowiedziałam z uśmiechem i ułożyłam się wygodnie na łóżku.
    - Pokłóciliście się - stwierdził mój przyjaciel i byłam pewna, że robi teraz jedną ze swoich popisowych min. - O co poszło?
    - Nie pokłóciliśmy się, tylko spotkaliśmy jego byłą!
    - Nie wiem, co jest gorsze..
    - Właśnie. Nigdy nie sądziłam, że facet może mnie traktować jak powietrze.
    - Ej, malutka.. Nikt nie ma prawa cię tak traktować! - powiedział szybko Hugo. - Nawet Marc Bartra, piłkarz mojego ukochanego klubu.
    - Sandra jest śliczna..
    - Ty też jesteś i dobrze o tym wiesz.
    - Ale jak on w ogóle tak mógł? - zapytałam, próbując zatamować łzy. - Czułam się jak niepotrzebna rzecz.
    - Jestem pewien, że jeszcze dziś przyjdzie z kwiatami i będzie błagał o wybaczenie. Faceci tak mają.
    - Że nie myślą? - przerwałam mu i na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech. - Kochany, muszę kończyć, bo zgłodniałam.
    - Trzymaj się! - krzyknął jeszcze i po chwili się rozłączyłam.

 *

    Wieczorem postanowiliśmy wyjść na miasto. Cristiano wybrał przytulną knajpkę, więc mogłam ubrać się nieco na luzie. Zjedliśmy pyszną kolację i rozmawialiśmy popijając wino.
    -W Manchesterze mówiłaś, że miłość nie jest dla ciebie - mruknął Ronaldo patrząc na ogień palący się w kominku.
    -Uważałam tak bardzo długo, gdzieś we mnie nadal tkwi ta myśl... Tylko umiera, gdy patrzę na Tello. Nie wiem co to jest, ale czuję się idealnie u jego boku, jak... Sama nie wiem do czego to porównać - westchnęłam.
    -Wiem o co ci chodzi. Mam tak samo z Iriną. Jest wyjątkowa i tym mnie uwiodła. Nie przyszła do mnie i nie powiedziała, że chce się ze mną przespać, bo jest ciekawa seksu - uśmiechnął się szelmowsko.
    -Znam historię waszego związku, pajacu - upiłam łyk wina. - I nigdy nie żałowałam swojego pierwszego razu chociaż nie było w nim krzty miłości... Chociaż może i była, ale taka przyjacielska. Od tamtej pory seks jest dla mnie jedynie zabawą... Nigdy nikogo nie kochałam, Cris - powiedziałam poważnie. - Liczyła się dla mnie rodzina, zaufani przyjaciele... A teraz pojawił się Tello i czuję, że łagodnieję! - syknęłam. - Może nie w interesach, ale zmieniam się.
    -Dziewczyna Marca już cię nie denerwuje? - domyślił się.
    -Przechodzi przez wszystkie moje testy, wytrzymuje moje niewybredne teksty, a ja chcę, żeby mój brat był szczęśliwy. Mam nadzieję, że Rubio mu to da.
    -Rubio? - roześmiał się wesoło. - Już nie jednorazówka?
    -Dawno przestała nią być - mruknęłam ponuro. - To nie kwestia tego, że jej nie lubię. Chodzi o to, że nie chcę cierpienia Marca. Mogłaby za nim biegać najidealniejsza z idealnych lasek, a ja i tak bym znalazła dziurę w całym!
    -Wiem, nerwusie - uśmiechnął się. - Pamiętam drogę przez mękę Iriny.
    -Ale się opłaciło! - wyszczerzyłam zęby.
    -Jesteś nieznośna, wiesz? - ujął moją dłoń i delikatnie ją uścisnął.
    -Ale dostaję co chcę.

*

    Następnego dnia postanowiłam wybrać się do księgarni i pomóc rodzicom. Nie odbieram telefonów ani nie odpisywałam na sms'y Marcowi. Nie chciałam z nim rozmawiać, więc postanowiłam go ignorować. Prosty i łatwy sposób.
    Ubrałam czarne legginsy, białą koszulę z czarną kokardką pod szyją, czarne buty z ćwiekami na koturnie. Na wierzch zarzuciłam czerwoną marynarkę, dobrałam do stroju pasującą torbę oraz założyłam na nadgarstek srebrną bransoletkę. Włosy spięłam w wysokiego koka i byłam gotowa.
    Po piętnastu minutach znalazłam się w księgarni, gdzie czekało na mnie dużo pracy. Dostaliśmy dużą dostawę nowych książek i ktoś musiał się tym wszystkim zająć. Tato zajmował się papierkowymi sprawami, a ja razem z mamą wykładałam książki na półki.
    - Monica, czy to czasem nie jest Marc? - zapytała moja mama, wpatrując się w okno.
    Szybko do niej podeszłam i spojrzałam w tamtą stronę. Naprzeciwko restauracji stał Marc razem z Sandrą, która się do niego przystawiała. A on stał i się uśmiechał.
    - Tak, to Marc - odpowiedziałam i odeszłam od okna. - Z Sandrą.
    - A kto to jest?
    - Jego była.
    - Pozwalasz mu się spotykać z jego byłą?
    - A co mnie do tego? To jego życie, może robić co chce - mruknęłam, odkładając kilka książek na półkę. - Jestem zmęczona. Mogę iść do domu?
    - Jasne - odpowiedziała mama i uśmiechnęła się do mnie lekko.
    Skierowałam się na zaplecze, skąd wzięłam swoje rzeczy i po chwili wyszłam z księgarni. Miałam nadzieje, że Bartra mnie nie zauważy, bo nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Ale niestety tak się nie stało.
    - Monica! - usłyszałam jego krzyk, ale nie zatrzymałam się. - Poczekaj - stanął przede mną i uśmiechnął się szeroko.
    - Czego?
    - Chciałem się z tobą zobaczyć. Dlaczego nie odbierasz moich telefonów?
    - Bo nie mam ochoty z tobą rozmawiać - warknęłam i próbowałam go wyminąć, ale złapał mnie w pasie. - Puszczaj, Marc.
    - Najpierw porozmawiamy.
    - Nie chcę z tobą rozmawiać! Daj mi spokój.
    - Czyli co?
    - Jajco! Idź sobie do swojej Sandrusi a mnie daj spokój. Fajnie było się mną bawić? Lora ci tak kazała? Szkoda, że nie zastanowiłeś się nad tym, jak się będę czuła.
    - O co ci chodzi, Monica? Chciałem z tobą porozmawiać, więc przyszedłem do księgarni.
    - Z Sandrą - dodałam i wyrwałam mu się. - Nie dzwoń, ani nie pisz. To koniec.
    - Nie zgadzam się! Monica.. Mnie z Sandrą już nic nie łączy, bo tylko ciebie kocham! Wiem, że ostatnio przesadziłem i bardzo cię za to przepraszam.
    - To się odkochaj - odpowiedziałam i wsiadłam do taksówki, która akurat nadjechała.
    Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Czułam się okropnie.. Jednak moja głowa podpowiadała mi, że to był najlepszy wybór.


*

    Gdy rano wstałam wszyscy jeszcze spali. Zjadłam śniadanie, ubrałam się, pomalowałam, uczesałam, zamówiłam taksówkę i wyszłam. Udałam się do biura Jorge.
    Sekretarka na mój widok uprzejmie dygnęła, ale nie skomentowała mojego pojawienia się. Jakby nie było jestem protegowaną jej szefa, prawie córką, ale w innym sensie.
    -Tak, oczywiście - Jorge nawijał do telefonu, gdy weszłam do jego biura. - Zajmę się tym - uśmiechnął się do mnie. - Naturalnie, Pepe - pokiwał głową i podał mi teczkę. Puściłam mu oczko i usiadłam. Z ciekawością zaczęłam przeglądać jej zawartość. - Możesz na mnie liczyć, cześć - rozłączył się. - Nie usiedzisz w miejscu, co? - zwrócił się do mnie.
    -A co mam robić? Cristiano śpi, Junior śpi, Irina śpi. Nuda! - wydęłam usta. - Jakieś zlecenie?
    -To nowa umowa Crisa z Nike. Spójrz na to - poprosił i usiadł za biurkiem.
    -Cena jest śmieszna. Załatwię to - włożyłam teczkę do torebki. - Zjesz ze mną obiad? - spytałam.
    -Oczywiście. Widzimy się potem - uśmiechnął się. Nałożyłam okulary na nos i wyszłam. Wsiadłam do limuzyny i dostałam smsa od Vazqueza: "LORA!!! Przechodzę do Getafe!"
    Ok, ściemniałam z tym, że wyłączam telefon.
    "Wyślij mi umowę" odpisałam i włączyłam komputer. Zanim dostałam do siedziby Nike przejrzałam kontrakt Alvaro.
    "Jest spoko. Jutro masz prezentację."
    "Pójdziesz ze mną?"
    "Tak." wystukałam po chwili wahania. Niech mu będzie. Ciężko w tych czasach o lojalnego przyjaciela, a ja nie mogę przejść przez życie mając u boku jedynie Cristiano i Jorge. W sumie, chyba najwyższy czas podzielić się z kimś moja największą tajemnicą.

***

Nie wiem kiedy kolejny.

Miłego czytania :)

sobota, 17 listopada 2012

rozdział 10

    Ubrałam się i wyszłam... na mecz FC Barcelony. Nie wiem czemu się na to zdecydowałam, ale mam nieodparte uczucie, że chcę zrobić coś miłego dla Tello... Chcę, żeby na mój widok się uśmiechnął, chcę sprawić mu radość. W końcu dzięki temu nasz medialny związek będzie jeszcze bardziej popularny i fotoreporterzy zrobią nam więcej zdjęć. Czy nie to uszczęśliwi Cristiana?
    Ok... Mam brata piłkarza, przyjaciół piłkarzy, ale nie czuje meczy FC Barcelony. Nie kibicuję tej drużynie co trzeba i już!
    Na szczęście 90 minut to nie jest wieczność i w końcu upłynęło. Zeszłam do strefy mieszanej i cierpliwie czekałam aż piłkarze zaczną wychodzić. Specjalnie ustawiłam się tak, żeby dziennikarze mieli na mnie dobry widok... Takich rzeczy w swojej branży nie zostawiam przypadkowi, wszystko mam zaplanowane.
    Tylko jak Tello wyszedł z szatni z mokrymi włosami, w szmatkach Barcy, z plecakiem zawieszonym na jednym ramieniu... Mój plan umarł.
    Uśmiechnęłam się do niego bezwiednie, i o dziwo, zobaczył mnie od razu. Minął dziennikarzy i podszedł.
    -Jestem w szoku - szepnął i cmoknął mnie w policzek.
    -Ja nie mniejszym - mruknęłam.
    -Powiedź coś zgryźliwego bo ciężko mi uwierzyć, że to ty - poprosił.
    -Wyglądasz w tych śmieciach jak kloszard, jak cię nie stać to sama ci coś kupię - fuknęłam, a on zachichotał. Objął mnie w pasie i pocałował delikatnie. Coś mi się w środku zakręciło chociaż doskonale wiedziałam, że to wszystko jest pod publikę.
    -Chodź - wziął mnie za rękę i wyszliśmy. Na parkingu wsiadłam do jego samochodu i nawet nie pytałam gdzie jedziemy, bo to było oczywiste, że do mnie.
    -Musimy obejrzeć zdjęcia jakie zapewnie już przyszły w donosach i te, które będą do artykułów w gazetach - powiedziałam i szybko sprawdziłam telefon. - Poza tym mam dla ciebie świetną propozycję na kampanię promocyjną od Hugo Bossa. Miała być dla Alexisa chyba, ale ja mam lepsze kontakty niż jego agent - zaśmiałam się. - Jutro wszystko opowie ci twój agent - zerknęłam na niego, ale milczał i wpatrywał się w drogę. - Cristian?
    -Super - mruknął.
    -Pokłóciłeś się z ojcem? - spytałam.
    -Odkąd udaję, że z tobą jestem przestał się mnie czepiać - powiedział dobitnie a mnie, nie wiedzieć czemu, zabolały jego słowa.
    -To chyba dobrze, co? - wpatrywałam się w niego nieco zdumiona.
    -Zajebiście - warknął, zaparkował i wysiadł nie czekając na mnie. Powędrowałam i nadal nie mogłam nadąrzyć. Weszliśmy do mieszkania, włączyłam komputer, a Cristian włączył sobie telewizor.
    -Możesz zdjąć te szmaty. W moim pokoju jest dla ciebie strój - odezwałam się.
    -Po co? Nie ma tu dziennikarzy, nikt mnie nie widzi - odparował.
    -Ładne zdjęcia wyszyły - mruknęłam po chwili. - Puszczę prawie wszystkie - zdecydowałam. - Chcesz zobaczyć? - dodałam po chwili. Łaskawie stał i przyszedł do mnie, do kuchni. Pochylił się nade mną i spojrzał na monitor.
    -Wyglądamy bardzo autentycznie - pokiwał głową.
    -To dobrze - uśmiechnęłam się zadowolona i pogłaskałam go po policzku. Odsunął się szybko i wrócił do salonu. - Tello? - stanęłam w progu i oparłam się o framugę.
    -Tak? - niemal czułam jak wysila się na bycie uprzejmym.
    -Może chcesz poćwiczyć całowanie? - spytałam i przysięgam!, sama nie wiedziałam czemu to zrobiłam.
    -Już ćwiczyliśmy, a seksu nie ma po co, chyba, że masz zamiar wysłać nas do reality show, żeby zwiększyć nasze akcje w show biznesie - warknął.
    -Cristian, do cholery jasnej! - wkurzyłam się i stanęłam przed nim. - Co cię opętało?
    -Nie umiem udawać miłości! - wstał. - Nie umiem i już! - zamachał rękami.
    -Jakoś do tej pory ci szło - wzięłam się pod boki.
    -Nie wpadłaś na to, że nie udaję? - szepnął, a mnie po plecach przeszedł dreszcz. - Że tak naprawdę mam w nosie sławę i kasę? Że pomimo tego, że liczy się dla mnie tylko piłka, zgodziłem się na to wszystko? - zbliżył się i dzieliły nas teraz centymetry. - Zrobiłem to dla ciebie, Lora - dodał.
    -Cristian, ale... - jęknęłam i urwałam, bo dalej nie mogłam nic z siebie wydusić.
    -Uwielbiam cię - uśmiechnął się i przejechał palcem po moim policzku, szyi i obojczyku. - Żaden facet przy zdrowych zmysłach nie wytrzymałby z tobą tyle czasu... Odegram dla ciebie każdą szopkę, ale daj mi chociaż cień nadziei... - pocałował mnie delikatnie, a moja krew zawrzała. Zrobiło mi się gorąco i czułam, że myślenie za sekundę mi się wyłączy...
    -Na co? - szepnęłam i założyłam mu ręce na szyi.
    -Na siebie - odparł i zachłannie wpił się w moje usta. Wsunął ręce pod moją marynarkę i gwałtownie przyciągnął mnie do siebie. Jęknęłam cicho i rozsunęłam jego bluzę, która po chwili wylądowała na podłodze.
    -Mówiłam, że to szmata i masz to zdjąć - nie mogłam się powstrzymać przed komentarzem. Na twarzy Cristiana pojawił się wielki zaciesz.
    -To tez nie będzie nam potrzebne - zdjął ze mnie marynarkę. - Reszta chyba też nie... - uśmiechnął się łobuzersko, a ja czułam, że moje podbrzusze płonie i zaraz umrę jak Tello czegoś nie zrobi!
    Delikatnie całował moja szyję, jego usta rozpalały każdy skrawek mojego ciała. Palcami zataczał kręgi wokół góry od gorsetu aż w końcu go zsunął. Nie miałam pod spodem stanika... Jego usta zawędrowały na moje piersi i odtańczyły tam taniec jedyny w swoim rodzaju. Moje ciche jęki zmieniły się w nieco głośniejsze, a z podniecenia zaczęło mi się kręcić w głowie. Po chwili spódnica, gorset i stringi wylądowały na podłodze. Zsunęłam z nóg szpilki i pozbawiłam ubrań Cristiana.
    Wziął mnie na ręce i położył na kanapie. Najpierw oczywiście wycałował każdy milimetr mojego ciała co doprowadziło mnie niemal do szału. Długo kazał na siebie kazać, oj długo... Ale kiedy się w końcu zjawił... Raj pojawił się na ziemi, wszystkie gwiazdy spadły, odleciałam niczym na haju.
    -Dobrze, że Marc z jednorazówką są w teatrze - wyszeptałam całkowicie wyczerpana. Wtuliłam się w jego ramię, a on okrył nas kocem.
    -Dobrze - pocałował mnie w czoło i przejechał dłonią po moim nagim ramieniu. Patrzył na mnie tak dziwnie, jak żaden facet po seksie... Nie przeczę, że to był mój najlepszy stosunek w życiu, ale dla Cristiana to chyba było coś więcej niż tylko stosunek płciowy. A dla mnie?

*

    Dzisiejszy wieczór mamy spędzić w teatrze razem z rodzicami Marca, co wcale mnie nie cieszyło. Nie miałam ochoty wysłuchiwać, że jestem jednorazówką i że nie jestem odpowiednia dla Barty. On kocha mnie, a ja jego, więc o co im wszystkim chodzi? Chcąc, czy nie, musiałam założyć cudowną czerwoną sukienkę od Lory, którą miała na sobie Blair z ''Gossip Girl'', a ja ją uwielbiam!, białe szpilki, torebkę oraz śliczną bransoletkę od Marca. Włosy spięłam w koka i byłam gotowa.
    Koło godziny 20 razem z Bartrą podjechałam pod teatr. Jego mama wyglądała idealnie.. Piękna sukienka, fryzura i szeroki uśmiech na twarzy.
    - Ślicznie wyglądasz, kochanie - usłyszałam głos Marca i uśmiechnęłam się szeroko. - Czołem, rodzice! - przywitał się z nimi i dokonał mojej prezentacji. - Mamo, tak to powinno wyglądać.. Drodzy rodzice, to jest moja dziewczyna, Monica.
    - Dobry wieczór - wydukałam i uśmiechnęłam się lekko.
    -Dobry wieczór, Monico - powiedziała Tania Aregall.
    -Miło cię w końcu poznać - dodał Alec Bartra.
    - Mnie również. Marc dużo opowiadania o swoich rodzicach.
    -Mamy nadzieję, że same dobre rzeczy - uśmiechnął się Alec.
    -Lora o tobie też sporo opowiada - wtrąciła Tania ze słodkim uśmiechem na ustach. Już zaczynałam się bać..
    -Ale żadne jej słowa nie oddają naprawdę jak jesteś śliczna - Alec ostro spojrzał na żonę, która nic sobie z tego nie robiła.
    -Zdjęcia za to nie kłamią - mruknęła Tania.
    - Tato, gust to ja mam po tobie - odezwał się Marc, który dzisiejszego wieczoru wyglądał naprawdę męsko.  
    - Dziękuje bardzo - na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
    -Kwestia gustu twego ojca to sprawa dyskusyjna - powiedziała sucho Tania. - Jednak musimy uszanować wybór naszego syna.
     -Spokojnie - Alec puścił oczko i uśmiechnął się łobuzersko. - Tania tylko wygląda tak groźnie, naprawdę jest potulna niczym baranek - objął żonę w pasie i cmoknął w policzek.
    -Naprawdę? - uniosła brew w geście zdumienia, ale po chwili i na jej twarzy zagościł uśmiech. Od razu nabrała sympatyczniejszego wyglądu.
    -Dobra, koniec tego słodzenia! - zawołał Marc. - Zapraszam do teatru, bo jak się spóźnimy to Lora urwie mi nie tylko głowę, ale znacznie więcej... I nigdy nie da żadnych biletów.
    Marc chwycił mnie za rękę i weszliśmy do środa. Po półtorej godzinie spektakl się skończył i mogliśmy jechać do restauracji. Spodziewałam się najgorszego, ale wcale nie było źle. Mama Marca zachowywała się normalnie, była bardzo miła. Jestem pewna, że Alec ma na nią taki wpływ. Cieszyłam się z tego wieczoru, bo wreszcie czułam się przez kogoś akceptowana. Kiedy rodzice obrońcy poszli przywitać się ze znajomymi on uśmiechnął się do mnie szeroko i pocałował w policzek.
    - Spodziewałam się, że będzie gorzej, a jest naprawdę fajnie. To wyjście będę zaliczać do miłych wieczorów - mruknęłam, uśmiechając się lekko. - Twoja mama nie jest taka zła.
    - Mówiłem ci, to jak zwykle mnie nie słuchałaś.. Dobrze, że tutaj przyszliśmy.
    - Też się cieszę, kochanie.

*

    -Ekhem! - usłyszałam gdzieś niedaleko, ale nie otworzyłam oczu. Było mi tak dobrze, tak przyjemnie jak nigdy dotąd. Poczułam ciepły dotyk ust na szyi i uśmiechnęłam się bezwiednie.
    -Lora - szepnął ktoś. Uniosłam leniwne jedną powiekę i nawet się nie skrzywiłam na to co zobaczyłam. Błogość, która rozlewała się po moim ciele działała kojąco na moje nerwy.
    -Czemu zawsze ty? - spytałam i odwróciłam się do nich plecami. Wpadłam nosem wprost w umięśnioną klatkę Tello, ale bynajmniej i to nie przeszkadzało.
    -Co byś zrobiła jakby z nami przyszli rodzice, co?! - wrzasnął Marc.
    -Dokładnie to samo co teraz - odparłam i pogłaskałam Cristiana po obojczyku. - A teraz łaskawie wyjdźcie, bo psujecie mi powietrze. Marc, zabierz dziewczynę na mój koszt do hotelu i zrób jej powtórkę z nocy, kiedy się poznaliście... Na mój koszt - dodałam łaskawie. - Marc - skinęłam palcem, a on domyślnie się pochylił. - Doceń to, że powiedziałam "dziewczyna", a nie "jednorazówka" i stąd spadajcie - warknęłam.
    -Jeszcze się policzymy - burknął. - Chodź, kochanie - powiedział do swojej dziuni i wyszli.
    -Nie chcesz się ze mną liczyć, bracie - szepnęłam i wtedy usłyszałam dźwięk sms'a. Nie takiego zwykłego, ale wyjątkową melodyjkę, przypadającą na jedyną osobę w mojej liście kontaktów.
    Zerwałam się z kanapy i błyskawicznie owinęłam w bluzę Tello. Chwyciłam telefon i usiadłam na poręczy fotela.
    "Mała! Wpadaj do Madrytu! Ileż można na Ciebie czekać, barcelońska królewno?! Jorge ma dla Ciebie jakąś super robotę, ja się stęskniłem (!), Junior też i wgl nudno bez Ciebie! Ruszaj chudy zadek i wpadaj!" - przeczytałam wiadomość.
    -Jadę do Madrytu - zakomunikowałam Tello, który po moich słowach momentalnie usiadł.
    -Ale jak to? Teraz? - zdumiał się.
    -Normalnie, interesy - nie kwapiłam się z wyjaśnieniem o co chodzi.
    -Stało się coś? - teraz się zmartwił.
    -Nie - usiadłam mu na kolanach i czule pogłaskałam go po policzku. Coś się we mnie zmieniło po tym seksie. Tello nie był już dla mnie tym samym Tello... - Wszystko w porządku, ale sprawa jest pilna i muszę załatwić to osobiście - przysunęłam się i delikatnie pocałowałam go w usta.
    -Musisz tam pędzić po nocy? Pobądź ze mną do rana, a potem polecisz - uśmiechnął się słodko.
    -Chciałabym - objęłam go ramionami za szyję. - Ale nie mogę. W Londynie zostawiłam Erica, w Barcelonie zajmuję się wszystkim osobiście, ale Madryt rządzi się swoimi prawami.
    -Wrócisz? - szepnął.
    -Do ciebie zawsze - puściłam mu oczko i wstałam.
    -Odwieźć cię na lotnisko? - wstał i owinął się prześcieradłem.
    -Nie, zamówiłam już taksówkę - pomachałam swoim telefonem. - Widzimy się za tydzień.
    -Tydzień? - jęknął.
    -Tydzień to krótki czas - powiedziałam i poszłam do swojego pokoju, który z biegiem dni zaczynał przeradzać się w garderobę. Nałożyłam czarną sukienkę w czerwone kwiaty, czerwone botki i czarna narzutkę. Do walizki wrzuciłam kilka ciuchów i wyszłam na korytarz.
    -Będę dzwonił - Tello objął mnie w pasie i pocałował.
    -Pisz, wyłączam telefon w Madrycie - mruknęłam.
    -To jak masz zamiar coś tam załatwić bez komórki?
    -Wystarczy mi komputer. Idę! - cmoknęłam go ostatni raz i wyszłam.

*

    Lora wyjechała do Marytu i wreszcie z Bartrą mieliśmy trochę czasu dla siebie. Powiedziałam rodzicom, że na kilka dni znikam z domu i przenocuje u Marca. Zgodzili się, bo co innego im pozostało?
    Kiedy mój idealny chłopak był na treningu, to ja zabrałam sęe za sprzątanie jego drogiego apartamentu. Wytarłam kurze, odkurzyłam dywany, wypastowałam podłogi, umyłam wszystkie brudne naczynia i zajęłam się jego pokojem, który był najbardziej brudny.
    - Cześć, kochanie! Już jestem - usłyszałam jego głos, kiedy gotowałam właśnie obiad. - Ale ładnie pachnie - wszedł do kuchni i przywitał się ze mną dając mi buziaka w policzek.
    - Usiądź i zaraz podam obiad.
    - Sprzątasz i gotujesz, więc zostaniesz moją żoną - powiedział i rozsiadł się przy stole. - Co dziś robimy?
    - A co byś chciał? - zapytałam, kładąc przed nim talerz z jedzeniem. - Tylko nie chce słyszeć o jakieś gali, proszę.
    - Póki nie ma Lory, to damy sobie z tym spokój. Może pójdziemy na zwykły spacer?
    - To dobry pomysł. Zjem, posprzątam, przebiorę się i będę gotowa - uśmiechnęłam się lekko.
    - Ja posprzątam i nawet nie chce słyszeć słowa sprzeciwu, dobrze?
    - Marc.. Doskonale wiemy, że jak ty sprzątasz, to i tak robisz jeszcze większy bałagan, więc ja się tym zajmę - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. - Lepiej idź się przebrać i nie marudź.
    - No dobra - mruknął i po chwili zniknął z mojego pola widzenia.
    Po posprzątaniu po obiedzie przebrałam się w białą koszulkę i pstrokatą spódniczkę, nałożyłam na nogi żółte buty i dobrałam w tym kolorze torbę.  Włosy spięłam w kitkę i byłam gotowa.
    - Marc, możemy wychodzić - krzyknęłam, czekając na niego w salonie.
    - Jestem - po chwili stał już obok mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. - Daj łapkę - dodał i po chwili wyszliśmy z mieszkania.
    Spacerowaliśmy uliczkami miasta, kiedy koło nas pojawiła się wysoka szatynka ubrana w krótką, obcisłą sukienkę z szerokim uśmiechem na twarzy.
    - Cześć, Marc! - zaświergotała i wycałowała go kilka razy w policzki. - Co u ciebie słychać? Co u Lory? I rodziców?
    - Wszystko dobrze. A u ciebie? - odpowiedział szybko, zupełnie o mnie zapominając. Wpatrywał się w ową dziewczynę z istnym podziwem.
    - Po staremu. Widziałam, że coraz częściej grywasz w pierwszym składzie. Gratuluję!
    - Dziękuję bardzo, Sandra - uśmiechnął się lekko. I wtedy do mnie dotarło, że właśnie stoi przed nim jego była, a on jak taka dupa wołowa się w nią wpatruje! I na dodatek zupełnie zapomniał o mnie.
    - A to kto? - wskazała głową na mnie i wtedy Marc sobie o mnie przypomniał. Objął mnie ramieniem i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
    - A to jest Monica, moja dziewczyna - dokonał mojej prezentacji.
    - Cześć. Jestem Sandra - szatynka uśmiechnęła się do mnie sztucznie i przerzuciła wzrok na Bartrę. - Ładna! - puściła mu oczko.
    - Marc, właśnie sobie przypomniałam, że muszę pomóc rodzicom. Do zobaczenia! - pocałowałam go w policzek i szybkim krokiem pognałam przed siebie.
Jeszcze kilka minut w towarzystwie tej lafiryndy, a bym nie wytrzymała. Niech on sobie robi z nią, co chce i da mi później znać, czy już się z niej wyleczył!

czwartek, 25 października 2012

rozdział 9

    Siedziałam w biurze i przeglądałam zdjęcia z ostatnich dni. Cały czas biłam się z myślami i zastanawiałam nad propozycją Federico Tello. Była niemoralna, ale jakbym zawsze się przejmowała takimi pierdołami nie miałabym tego co mam.
    -Szefowo, dzwoni Jorge Mendes. Połączyć? - usłyszałam z interkomu.
    -Tak - mruknęłam i podniosłam słuchawkę, gdy tylko zadzwonił telefon. - Bartra, słucham?
    ~Cześć, młoda. Stało się coś, że jesteś taka poważna? - odezwał się Jorge.
    -Stało i nie stało - burknęłam i szybko streściłam co i jak z ojcem Tello. Skłamałam, gdy powiedziałam, że szczera jestem tylko z rodzicami. Do tego duetu dochodzi jeszcze Jorge Mendes, oficjalnie agent Cristiano Ronaldo, nie oficjalnie mój mentor. Zawsze byłam wredna i dążyłam do celu po trupach, byle osłonić najbliższych. Jorge pokazał mi jak z ludzkich słabości i mocnych stron zrobić pieniądz. Poznałam go dwa lata temu na kursie biznesu i przypadliśmy sobie do gustu. Mój pierwszy numer to schowanie młodego Cristiano Ronaldo Juniora i patrzenie na zaskoczone twarze, gdy Cristiano ogłosił, że ma syna i ma on już miesiąc. Reakcja mediów na całym świecie, burza jaka wybuchła... Bezcenne. Od tamtej pory wiedziałam, że znalazłam w życiu pasję, która stała się moją pracą. Oczywiście o moich naukach z Portugalczykiem nikt nie wie. Nawet Eric, który cały czas był w Londynie, nie wspomnę o Marcu i reszcie, która dostałaby zawału na wieść, że przyjaźnię się z Los Blancos.
    ~Zrób jak czujesz, Lora. Instynkt to twój największy atut, młoda. Tylko nie po to dzwonię przecież... - westchnął. - Nagrałem ci robotę. Zajmij się FIFĄ 2013.
    -Chyba ze mnie kpisz. Jestem specjalistką od ludzi, a nie gier! - prychnęłam.
    ~Chodzi o nasze interesy, Lora.
    -Wyślij mi wszystko mailem - pokiwałam głową. - Nie lepiej upchnąć grę na jakiegoś piłkarza z Katalonii? Wiesz, że Ronaldo tu nie kochają.
    ~Młoda, przypomnij mi czemu Barcelona miała być dla ciebie najlepszym miejscem zamieszkania? Lepszym niż Nowy Jork, do którego gorąco cię namawiałem? - syknął.
    -Bo znam Katalonię jak własną kieszeń, mam tu przyjaciół, brata, kontakty i miano siostry piłkarza. Łatwiejszy start - skrzywiłam się sama do siebie.
    ~Mamy spore udziały w EA SPORTS i nie powiedziałem, że na okładce ma być Cristiano.
-Mam wolną rękę? - upewniłam się.
    ~Tak, ale sprzedaj grę jak się da najlepiej. Umieść tam nawet Messiego! - roześmiał się jak z najlepszego kawału, ale mnie nie było do śmiechu.
    -Umieszczę - powiedziałam twardo.
    ~Dlatego właśnie wybrałem ciebie z tysięcy dzieciaków - wyczułam w jego głowie zadowolenie.
    -LORA! - do gabinetu wparował Alvaro.
    -Wyślij mi wszystko, pogadamy potem, bo teraz mam gościa - powiedziałam do słuchawki i się rozłączyłam. - Czego? - warknęłam go przyjaciela.
    -Gonili mnie paparazzi! - zamachał rękami a oczy lśniły mu z podekscytowania.
    -Jesteś pewien, że ciebie? - uniosłam jedną brew.
    -Tak! - pokiwał gorliwie głową.
    -I wcześniej na nikogo nie wpadłeś i nie zniszczyłeś mu aparatu swoim cielskiem?
    -Nie! - teraz pokręcił łepetyną i nagle spoważniał. Zaciekawiona wyprostowałam się w fotelu. - A teraz do sedna. Co tu, kurwa, ma być?! - rzucił mi jakiś papier. Wystarczył jeden rzut oka i wiedziałam.
    -Powinnam tak dopisać klauzulę o milczeniu - mruknęłam.
    -Lora! - walnął pięścią w biurko co nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia. - Jak mogłaś mi to zrobić, co?!
    -Zrobiłam to dla ciebie, a nie tobie - sprostowałam. - Nie obchodzi mnie z kim sypiasz, a z kim nie i zawsze tak było. Aida to twoja dziewczyna, ale w nosie mam co do niej czujesz. Może jej ufasz, ale ja nie muszę i bynajmniej nie chcę - westchnęłam.
    -Dlatego kazałaś jej podpisać umowę, gdzie jak byk stoi - chwycił kartkę. - Że nie może publikować zdjęć, gdzie jest ktoś oprócz mnie i jej, że nie może opowiadać o spotkaniach, które były nie tylko z moim udziałem, że nawet po rozpadzie naszego związku ma milczeć na jego temat, a jak nie to ma zapłacić milion dolarów?! - wysapał czerwony ze złości.
    -Jak postanowisz się z nią ożenić dostanie intercyzę bardziej precyzyjną niż ta nędzna umowa - lekceważąco machnęłam ręką. - Alvaro, wybacz, ale nie wiem co tak cię bulwersuje. Dbam o ciebie, naszych przyjaciół, siebie. Każde uczucie może się kiedyś skończyć, stary - wzruszyłam ramionami. - No, jak to mówią: Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
    -Zmusiłaś ją! Tak się nie robi! - furczał.
    -Jakby nie chciała to by nie podpisała... - zamyśliłam się. - Jednak trochę kasy i ładne buty działają na dziewczynę jak magnez - uśmiechnęłam się i wstałam. - Vazquez, nie denerwuj się. O ile cię to pocieszy to dziewczyna Cristiano Ronaldo, Irina Shayk, podpisała coś podobnego.
    -Skąd wiesz? - wybałuszył oczy.
    -Złotko, a czego ja nie wiem - zachichotałam i wzięłam go pod ramię. - Zjemy coś?
    -Tak. Zdenerwowałem się i jestem głodny jak wilk - pokiwał głową.
    -Zapomnij o tej umowie - pocałowałam go w policzek. - Ciocia Lora wszystkim się zajmie.
    -Nie wątpię - westchnął

 *

    Obudziłam się obok Marca, który jeszcze słodko spał. Przewróciłam się delikatnie i spojrzałam na jego twarz, głaskając czule po policzku. Na mojej twarzy od razu zagościł uśmiech, kiedy przypomniałam sobie wczorajszy wieczór.. Z każdą chwilą utwierdzałam się w przekonaniu, że Bartra jest dla mnie mężczyzną idealnym. I chciałabym, aby nim już pozostał na zawsze.
    Wstałam z łóżka, wzięłam prysznic i przebrałam się w rzeczy, które miałam u Marca. Po chwili wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni..
    Kompletnie ubrana wyszłam ze swojego pokoju i udałam się do kuchni. Codziennym zwyczajem postawiłam na stole laptopa, nalałam sobie do kupka kawy i zjadłam jogurt. Spokojnie przeglądałam zdjęcia z wczorajszej imprezy (z ulgą zarejestrowałam fakt, że Marc nigdzie z jednorazówką nie bytował) i popijałam czarny płyn. Za oknem było szaro i pewnie będzie padał deszcz. Dzień nie zapowiadał się ciekawie, na szczęście ustawiłam się z Vazquezem na zakupy. Nie wiem czy biedak to przeżyje, ale kogo to obchodzi? Chciał iść to pójdzie!
    Gdy usłyszałam, że otwierają się drzwi do pokoju Marca nawet nie podniosłam głowy. Oglądanie go zaspanego, prawie nagiego i nieogolonego to nie jest coś co zwali mnie z krzesła. Tknięta dziwnym przeczuciem podniosłam wzrok.
    -Boże, czym zgrzeszyłam, że tak dotkliwie mnie karzesz? - wyszeptałam i przymknęłam oczy. - Giń, potworo! - warknęłam, ale jak ponownie je otworzyłam jednorazówka nadal tam była!

    - Nadal tu jestem i będę - odpowiedziałam i pomaszerowałam do kuchni. - Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - dodałam z przekonaniem.
    -Zrobiłam sobie za słabą kawę - mruknęłam sama do siebie. - I jeszcze śpię, a ta maszkara to koszmar!
    - O co ci właściwie chodzi, co? Uszczęśliwiam Marca, a ty nadal masz problem! Zaczynam mieć ciebie dość - warknęłam i zrobiłam sobie herbaty. Miętowej, oczywiście.
    -To, że uszczęśliwiasz to ja nie wątpię - uśmiechnęłam się wrednie. - Cóż z tego, że masz mnie dość? Ja mam ciebie od samego początku i jakoś z tym żyję - wzruszyłam ramionami. - Szarogęsisz się po moim mieszkaniu jak po swoim i też z tym żyję. Mam czas, cierpliwie poczekam aż się mu znudzisz i znajdzie kolejną. To tylko facet i dla niego liczy się seks, chociaż może ci wciskać najromantyczniejsze z bajek.
    - Nie wszystkim chodzi o seks! My się kochamy i mało cię to powinno obchodzić. Nie martw się, już nie będziesz musiała mnie znosić we własnym mieszkaniu, bo już się tu nie pojawię! - powiedziałam szybko i wzięłam łyka herbaty. Naprawdę zaczynałam mieć tego dość.
    -Marzenie ściętej głowy - westchnęłam. - Nie wszystkim chodzi o seks? A przepraszam, że pytam, jak zaczęła się wasza znajomość? Weź przypomnij, bo pamięć mi trochę szwankuje? - zrobiłam słodką minkę, a w duszy wszystko mi się śmiało.
    - Co za zołza! - powiedziałam sama do siebie i spojrzałam na tą diablicę. - Zajmij się swoimi sprawami, a mnie daj spokój.
    -Trafiłam! - powiedziałam zadowolona. - Taki mam charakter, że lubię i twoje i swoje - puściłam jej oczko.
    - Mam nadzieje, że doczekam się dnia, kiedy w końcu zajmiesz się swoimi! Gdyby Marc nie był dla mnie taki ważny, to już dawno by mnie już tu nie było - odpowiedziałam spokojnie,  rozglądając się na boki. Chciałam aby Marc wstał i jej coś powiedział!
    Już miałam jej coś odpowiedzieć, ale ktoś zapukał do drzwi.
    -Otwarte! - zawołałam. - Ciesz się, że nie wysłałam cię, żebyś otworzyła - powiedziałam do jednorazówki.
    -Dzień dobry! - usłyszałam znajomy głos i do kuchni weszła mama. - Cześć, kochanie - pocałowała mnie w czoło i ciekawsko spojrzała na marcową dziunię.
    -Mamo to... - urwałam, żeby dobrać słowa. - Ta od Marca.
    -Catalonia Aregall - powiedziała mama, a ja strzeliłam do niej głupią minę. Przedstawiała się pełnym imieniem, gdy chciała kogoś wcisnąć w podłogę. Nikt w całej Katalonii nie ma na imię Catalonia ani Barcelona (sprawdzałam).

    - Monica Rubio.. Bardzo mi miło - powiedziałam cicho, wpatrując się w kobietę. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, albo po prostu zniknąć! Nie wiedziałam co mam robić, więc po prostu zamilkłam.
    -Jesteś ze Szwecji tak? - spytała mama. - A umiesz mówić po katalońsku?
    - Tak - pokiwałam twierdząco głową. - Oczywiście, że umiem. Mieszkam tu od trzeciego roku życia.
    -Szkoda - westchnęła, a ja wybuchłam śmiechem. - Studiujesz? - usiadła obok mnie i napiła się mojej kawy.
    - Tak. Studiuję turystykę i rekreację - odpowiedziałam cicho. Zaczynałam się coraz bardziej bać.. Marc kiedyś wspominał, że Lora jest bardzo podoba do mamy, ale sądziłam, że chodzi o wygląd, a nie charakter!
    -Lora? - spojrzała na mnie.
    -Ale co? - nie załapałam.
    -Podejmiesz się tych studiów czy zajmiesz się czymś innym? - zerknęła na monitor mojego komputera.
    -Mamuś - westchnęłam. - Fizjoterapia to jak strzał kulą w płot.
    -Tak myślałam - pokiwała głową. - Monica, co masz w planach robić w przyszłości?

    - Zamierzam pracować w księgarni moich rodziców. Jest to dla nich bardzo ważne, więc zgodziłam się przejąć rodzinny interes - mruknęłam i napiłam się herbaty, która była już zimna.
    -Ech - westchnęła i pokręciła głową. - Gdzie mój syn? - zwróciła się nie wiadomo do kogo.
    - Tutaj, mamo - usłyszałam jego głos i po chwili zjawił się w kuchni. - Dzień Dobry wszystkim - powiedział i usiadł obok mnie.
    -Cześć, synku! - cmoknęła go w policzek, gdy się do niej pochylił.
    -Co jest? - stanął obok jednorazówki.
    -Nic, dręczymy twoją dziunię - odparowałam.
    -Dwie na jedną to chyba nie jest zbyt sprawiedliwie, nie uważacie? - syknął i spojrzał na mnie poważnie.
    -Lora się tylko z tobą drażni - powiedziała mama spokojnie. - Wpadłam w odwiedziny i przypadkiem spotkałam twoją dziewczynę. Wcześnie wstajesz i tu przychodzisz, Monico - uśmiechnęła się delikatnie, a ja musiałam odwrócić głowę, żeby nie prychnąć śmiechem.

    - Mamo, Monica była tu wczoraj i została na noc. Dlaczego się tak nad nią znęcacie? Bo Lora jej nie lubi? Nie chcę by ktoś tak traktował moją kobietę - odpowiedział za mnie.
    - Marc, spokojnie. Nic się przecież nie stało - chwyciłam go za ramię i uśmiechnęłam się do niego. Udawałam, że jest wszystko dobrze, ale tak naprawdę było coraz gorzej. Jego mama nie zaakceptuje mnie przez Lorę i tyle.
    -Kobietę - nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem.
    -Synu - mama wysiliła się na spokój. - Jeżeli Lora polubi jakąś twoją dziewczynę to doprowadzi mnie do takiego stanu, że raczej tego nie przeżyję. Troszczy się o ciebie, a ty zamiast tego docenić tylko się czepiasz! Każdy zazdrości ci takiej rodziny i tego, że zwyczajnie się o ciebie martwimy, bo cie kochamy! Nie chce mi się wierzyć, że rodzice Monici zaakceptowali cię od razu po tym jak się im przedstawiłeś, a jej ojciec to pewnie jeszcze ci dziękował, że sypiasz z jego córką, co?

    - O Boże.. - wyszeptałam cicho i przymknęłam oczy. Jak zaczyna się temat moich rodziców, to już gorzej być nie może.
    - Na pewno nie zachowywali się tak, jak wy! Od niedawna zaczynam się zastanawiać czego mi tak bardzo zazdroszczą, skoro wszystko co robię, to krytykujecie!
    - Marc, przestań tak mówić. To twoja rodzina - zwróciłam się do niego. - Uspokój się. Nie mam zamiaru udawać przed panią idealnej dziewczyny.. Przespaliśmy się ze sobą na pierwszej randce, Lora mnie nie znosi, wszyscy są przeciwko nas, moi rodzice powoli zaczynają akceptować Marca. Nie zamierzam być wielką gwiazdą, tylko pracować w księgarni. Jeśli jest jakiś problem, to trudno.
    -Bingo! Przyznała się do grzechów, koniec zabawy na dziś - spojrzałam na zegarek. - Vazquez na mnie czeka - wstałam i spojrzałam morderczo na Marca. - A z tobą to jeszcze pogadam - warknęłam złowrogo.
    -Ciekawe o czym? - założył ręce na piersi. Podeszłam do niego i stanęłam na palcach, by mówić mu wprost do ucha.
    -Pysknij mamie jeszcze słowo, jeszcze raz ją zdenerwuj i zrób przykrość, a gorzko tego pożałujesz i będziesz o tym rozmyślał pracując nocami jako śmieciarz - wyszeptałam. Przez chwilę patrzył na mnie w zdumieniu, ale nic nie odpowiedział do tego tematu.
    -Po prostu chcę, żebyście zaakceptowały, że jestem szczęśliwy! - burknął.
    -Daj nam czas - powiedziała mama i też wstała. - Nie marzyłam o tym, żeby przy pierwszym spotkaniu z twoją dziewczyną dowiedzieć się o tym, że ze sobą sypiacie - mruknęła.
    -Lora i tak pewnie dawno ci to wypalpała - fuknął.
    -Kochanie - pogłaskała go po ręku. - Nie ważne co mówiła mi twoja siostra. Liczyłam, że poznam dziewczynę, która skradła ci serce w innych okolicznościach.
    -Proponuję wam kolację! - wystrzeliłam i błyskawicznie wyciągnęłam z torebki bordową kopertę. - Do tego premierę nowego spektaklu w Gran Teatre del Liceu! - uśmiechnęłam się słodko.
    -Marc? Monica? - mama wzięła zaproszenie i spojrzała na tą zacną parkę.

    - To nie ma sensu - wyszeptałam cicho i schowałam twarz w dłoniach. - Ja się poddaje, Marc. Nie mam już na to sił!
    - Porozmawiamy później - warknął i uśmiechnął się do mamy. - Skoro trzeba, to pójdziemy - dodał, chociaż doskonale wiedział o tym, że nie mam na to ochoty. Chciałam po prostu wyjść i zaszyć się w domu, porozmawiać z mamą lub Hugo.
    -Mamo! - ucieszyłam się. - To idziemy na zakupy! Trzeba się wystroić!
    -Lora, ale żadnych dziennikarzy - fuknął Marc.
    -A co? Twoja dziewczyna nagle ma dość? - wzięła się pod boki. - Mogła uważać na to z kim idzie do łóżka, bo sorry, ale nie jesteś jakimś tak knypkiem, który kopie piłkę w podrzędnym klubie. Niech się przyzwyczaja - warknęłam i ruszyłam do wyjścia.
    -Synku, oddychaj - poradziła mama. - Więc, do zobaczenia, Monico. Pamiętaj, że moj mąż jeszcze cię nie zna. Pa! - udała się za mną.
    -Tato ma duży wpływ na mamę... - usłyszałam Marca. - Tak samo jak Tello na Lorę - dodał, a mnie zamurowało. Tello ma na mnie jakiś wpływ?
    Nie wiem co odpowiedziała, bo wyszłyśmy.

    - Marc, kocham cię, ale twoja rodzina jest straszna! Nie jestem pewna, czy wytrzymam to wszystko.. - mruknęłam, wstając z krzesła. - Lora mnie nie lubi, teraz twoja mama. I typuję, że twój tato też mnie nie polubi.
    - Przestań tak mówić - podszedł do mnie i objął mnie w tali. - Ważne jest to, co do ciebie czuje. Oni nie mają nic do gadania.
    - Nie mają, ale gadają! Myślisz, że mnie jest łatwo to wszystko wysłuchiwać? Wiesz jak się czuje?
    - Po prostu przestań się tym przejmować i wszystko będzie dobrze. Pójdziemy do tego teatru i wszystko będzie super - pocałował mnie w czoło i uśmiechnął się szeroko. - Kochanie, uśmiechnij się.
    - Jakoś nie potrafię - mruknęłam smutno i znów usiadłam na krześle. Zdałam sobie sprawę, że nie wygram z jego rodziną i zawsze pozostanę jednorazówką. To zaczynało mnie dobijać a Marc nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy. Dla niego to było normalne, ale dla mnie nie. - Pójdę już do domu.
    - Zostań. Zjemy razem śniadanie i później odwiozę cię do domu, dobrze? - usiadł obok mnie i pogłaskał mnie po plecach. - I nawet nie chce słyszeć odmowy.
    - Pół godzinki. Muszę też trochę pobyć w domu i odpocząć, Marc.
    - Odpocząć ode mnie? - zapytał i spojrzał w moje oczy. - Czy coś się między nami zmieniło?
    - Nie, głuptasie - uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po policzku. - Wieczorem pójdziemy na tą kolację i będę to miała z głowy.
    - Obiecuje, że wszystko będzie dobrze.
    - Cieszę się  - uśmiechnęłam się i zabrałam się za przygotowanie śniadania.

    Po śniadaniu Marc odwiózł mnie do domu i miałam czas, by porozmawiać chwilkę z mamą. Ostatnio ją zaniedbywałam, ale ona doskonale to rozumie.
    - Cześć, mamuś - weszłam do domu i ucałowałam ją w policzek. - Taty nie ma?
    - Nie, pojechał do księgarni. Byłaś u Marca?
    - Tak. Miałam spotkanie z jego mamą..
    - I jak? - zainteresowała się mama, która sprzątała w kuchni. - Twoja mina mówi, że nie było najlepiej.
    - Bo nie było! Lora mnie nienawidzi i stwierdzam, że jej mama też nie. Po prostu są do mnie wrogo nastawieni. A wiesz dlaczego? Bo kochana Lora wymyśliła sobie, że Marc musi się zabawić!
    - Kochanie, nie martw się nią - mama posłała mi uśmiech i dodała. - Ważne jest to, że Marc cię kocha, a reszta się nie liczy.
    - Tak myślisz?
    - Oczywiście, Monica. Jeśli będziecie patrzeć na tych, którzy chcą zniszczyć wasz związek, to nic dobrego z tego nie wyniknie.
    - Masz rację, mamo - powiedziałam i przytuliłam ją. - Dziękuję.
    - Nie masz za co, słonko. Jestem twoją mamą.

***

Znowu nawaliłam. To wszystko moja wina, ale czuje, że powoli wraca wena :) 
Życzę miłego czytania i zabieram się za zaległości :)

poniedziałek, 8 października 2012

rozdział 8

    W poniedziałkowy poranek wcale nie musiałam widzieć Tello, żeby mnie zdenerwował. Kłapał jadaczką na lewo i prawo, robił cuda i wianki, ale potrzebnych mi umów nie podpisał! No, bo i po co? Zależało mi na czasie, więc pofatygowałam się na Camp Nou, gdzie dziś miała trenować zacna FC Barcelona. Po pokazaniu wszystkich przepustek i legitymacji zostałam wpuszczona na płytę boiska. Tylko proszę, nie mam zamiaru pokazywać się bandzie napalonych i spoconych facetów!
    Skierowałam kroki do szatni i usiadłam sobie przy szafce Tello. Od lat tajemnicą poliszynela jest, że Cristian pierwszy bierze prysznic po treningu.
    Jednak, gdy w korytarzu usłyszałam kroki i głosy bynajmniej nie należały one do mojego medialnego chłopaka tylko... do Marca i Villi!
    Niewiele myśląc schowałam się do tellowej szafki i postanowiłam tu na niego zaczekać. Co niby powiedziałabym Marcowi? Wpadłam na pogaduszki, podjaram się wami i będę wzdychać do tego chrupka Messiego? Niedoczekanie moje! To, że mam przepustki na treningi Barcy... To sprawka Marca, bo zdarzało mu się kilka...no, ok, kilkanaście... razy zapomnieć kluczy do domu i musiałam mu przynosić ze szkoły, która była niedaleko bazy treningowej FCB.
    -Serio? - zaśmiał się David. - Jak na nią reaguje Lora?
    -Agresywnie i to bardzo - odpowiedział mój brat. - Nigdy nie była taka wredna - westchnął. - Jakby porównać zachowanie wobec Sandry i Monici... Boję się zostawić je same w pokoju!
    -Pies, który dużo szczeka nie ugryzie - powiedział filozoficznie El Guaje. Ja mu dam psa! - Dobra jest w łóżku?
    -Nieziemska! - zacmokał, a mnie wnętrzności zrobiły fikołka. - Stary, to co ona robi językiem! - Dobrze, że nie zjadłam nic na śniadanie! - Wiesz... Kocham ją - wyjrzałam przez szparkę i zobaczyłam jak mój brat się szczerzy zadowolony nie wiadomo z czego.
    -To super! - ucieszył się Villa. - Powiem ci, że sam niemal od początku wiedziałem, że Pati to ta jedyna. Co prawda chodziłem z nią pięć lat zanim się pobraliśmy, ale najpierw byliśmy za smarkaci, a potem chciałem trochę uciułać na mieszkanie. Średnia to przyjemność mieszkać z rodzicami. - Usiadł na ławeczce. - Ale oświadczyłem się jej szybko.
    -Zastanawiam się nad tym - Marc przysiadł obok. - Kocham ją, uważam, że jest niesamowita. Na co niby mam czekać?
    -Nie marnuj życia na skakanie z kwiatka na kwiatek - pokiwał głową. - Jak jesteś pewien to walcz. Rodzina to najwspanialsze co może spotkać człowieka - poklepał go po ramieniu. - Pomyśl o tym, że takie małe cudo kręci się wokół twoich nóg, a ty z dumą stwierdzasz, że to twoja robota. - Zrobiło mi się niedobrze. Niech ja tylko dorwę tego fiuta! Zabiję jak psa!
    -Dzięki, David - powiedział Marc. - Dzięki - wyszczerzył się i poszedł pod prysznic. Villa udał się za nim, a ja sapnęłam cicho. Wtedy też otworzyła się szafka.
    -Czemu mnie to nie dziwi? - mruknął Tello.
    -Marc chce się oświadczyć jednorazówce - wypaliłam.
    -Lora, przepraszam - pomógł mi wyjść. - Miałem tam coś śmierdzącego co pomieszało ci w głowie? - zajrzał do szafki.
    -Nie! - fuknęłam. - Podsłuchałam Davida z Marcem! Villa doradzał mu małżeństwo i rozmnażanie! - jęknęłam. - Jak ja mam to powstrzymać? - usiadłam na ławce. - Jak?
    -Dziecko to nie koniec świata - powiedział, usiadł obok i objął mnie w pasie.
    -Wyobrażasz sobie, że miałbyś teraz zostać ojcem? - szepnęłam i oparłam głowę na jego torsie.
    -No, nie... Tylko Marc jest inny niż ja!
    -Nie wkurzaj mnie - wyjęłam z torebki plik kartek. - Podpisuj szybko, bo muszę opuścić to okropne miejsce - wzdrygnęłam się.
    -Tak jest - uśmiechnął się i złożył podpisy tam, gdzie chciałam. - Moja mama robi dziś jakieś przyjęcie charytatywne i mam zaproszenie.
    -Powiadomię prasę - wstałam i ruszyłam do wyjścia.
    -Nie zapomniałaś o czymś? - wstał i założył ręce na piersi.
    -Nie - odwróciłam się do niego i dokładnie się obejrzałam.
    -Jednak tak - podszedł do mnie i mnie pocałował. Tak mnie tym zaskoczył, że oddałam pocałunek.
    -Fuj, Tello! - zawołał wchodzący Fabregas.
    -Bujaj się, londyńska znajdo - warknęłam i wyszłam.

 *

    Wieczorem umówiłam się z Marcem, który koniecznie chciał gdzieś razem wyjść, więc nie miałam wyboru. W sumie to i tak spędzaliśmy ze sobą cały nasz wolny czas. Biorąc pod uwagę to, że jest piłkarzem, to miał go naprawdę niewiele, ale jakoś nam wystarczało i nigdy się nie nudziliśmy. Z każdym dniem utwierdzałam się w przekonaniu, że go kocham i jest to ten, na którego czekałam. Miły, troskliwy, opiekuńczy, zabawny, seksowny i co najważniejsze: tylko mój. Owszem, Lora nie dawała mi spokóju, ale zaczynałam ją zlewać. Liczył się tylko mój chłopak.
    Przebrałam się w jeansy, czerwoną koszulę, kolorwe lity, granatową bransoletkę i dużą torbę. Zrobiłam sobie loki oraz makijaż i byłam gotowa. Kilka minut przed 20 pod moim domem pojawił się samochód Bartry, więc pożegnałam się z rodzicami i pognałam do niego.
    - Cześć, kochanie - powiedział, kiedy tylko weszłam do samochodu i złożył na moich ustach soczystego buziaka. - Cudownie wyglądasz.
    - Ty też niczego sobie - puściłam mu oczko i spojrzałam na jego strój. Białe trampki, jeansy oraz koszula, czyli standard. Ale mnie się ten standard bardzo podobał. - Gdzie jedziemy?
    - Może do kina, co? Podobno jest jakiś dobry film.
    - Dobrze, tylko nie horror! - uśmiechnęłam się szeroko i pogłaskałam go po kolanie. - Bo znowu nie będę mogła zasnąć.
    - Przy mnie na pewno zaśniesz.
    - Na pewno, ale znowu mam u ciebie nocować? - jęknęłam cicho i spojrzałam na niego wyczekująco. - Może dziś pojedziemy do mnie?
    - A twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko? - zapytał, skręcając w jedną z uliczek.
    - Nie. Bardzo cię lubią, więc postanowione.
    - Dobrze - usmiechnął się lekko i zatrzymał samochód. - Jesteśmy na miejscu.
    Po kilku minutach byliśmy już w sali i czekaliśmy na rozpoczęcie się filmu. Oczywiście namówiłam go na komedie romantyczną, którą bardzo chciałam obejrzec. Marc przez chwilę się wahał, ale dostał buziaka i został przekupiony.
    - Ale nuda - wyszeptał Bartra i przygarnął mnie do siebie. - Możemy iść?
    - Kochanie, film się jeszcze nie zaczął.
    - Wiem, ale te reklamy doprowadzają mnie do szału - mruknął i zaczął całowac moją szyję. - Pójdziesz na ten film z kim innym.
    - Z kim?
    - Z jakąś kumpelą! Baby to bardziej kręci - tym razem pocałował mnie w usta. - I na dodatek zgłodniałem.
    - Oj, Marc, Marc.. Co ja z tobą mam? - pogłaskałam go po policzku i uśmiechnęłam się szeroko. - To chodź, pojedziemy coś zjeść.
    - Naprawdę?
    - A co? Już nie jesteś głodny? - zapytałam ze śmiechem.
    - Jestem, jestem - złapał mnie za rękę i szybko wyszliśmy z sali. - Wiesz co?
    - Co?
    - Kocham cię - stanął naprzeciwko mnie i spojrzał w moje oczy. - Nawet nie wiesz jak bardzo.
    - Ja ciebie też kocham, Marc - uśmiechnęłam się i pocałowałam go lekko w usta. - Bardzo, bardzo mocno!
    - Może jednak pojedziemy do mnie? - wyszeptał pomiędzy pocałunkami.
    - Dobrze - pokiwałam głową i po chwili wyszliśmy z kina.

 *

    Wysiadając z limuzyny pod domem rodziców Tello nie czułam takiej presji jaką zapewne czuł Marc, gdy udawał się do rodziców jednorazówki... W sumie nie czułam się w ogóle zdenerwowana. Lubiłam imprezy z fotografami, lubiłam rodziców Cristiana i lubiłam luksus, który był wszechobecny w jego domu, a raczej w willi jego rodziców. Pan Federico Tello był zamożnym człowiekiem, posiadającym doskonale prosperującą firmę budowlaną. Jego małżonka, Yolanda Herrera, zajmowała się księgowością, a córka Jennifer była jedną z najlepszych studentek budownictwa na Uniwersytecie Barcelońskim. Tylko Cristian poszedł w sport.
    -Wyglądasz olśniewająco - powiedział, gdy wchodziliśmy do holu. Cmoknął mnie w nagie ramie i odruchowo poprawił krawat. Nie muszę chyba mówić, że kolor mojej sukienki idealnie pasował do jego krawata?
    -Przestań - syknęłam i chwyciłam go za rękę.
    -Co? - mruknął.
    -Denerwować się - uśmiechnęłam się. - Spokojnie, oddychaj... - pogłaskałam go po policzku.
    -Ty nic nie rozumiesz - burknął i spuścił głowę.
    -Rozumiem więcej niż myślisz. Yolanda! - zawołałam i uściskałam rodzicielkę Cristiana.
    -Lora! Cudownie cię widzieć! Kiedy my się ostatnio widziałyśmy? Chyba dwa lata temu na imprezie w ambasadzie w Londynie?
    -Chyba tak - pokiwałam głową.
    -Myślę, że powinniśmy spotkać się z twoimi rodzicami. Jesteś z Cristianem, więc miło byłoby zobaczyć Catalonię i Aleca - zaświergotała. Lubię kobietę, ale nie lubię jak ktoś pcha mi się w życie z butami... Oj, w tym przypadku ze szpilkami.
    -Uważam, że to zły pomysł - uśmiechnęłam się najpiękniej jak umiałam. - Nie mam zamiaru żenić się z twoim synem, więc nie widzę takiej potrzeby. Generalnie cudnie wyglądasz! Może polecisz mi jakieś zabiegi? - zmieniłam temat rozmowy.
    -Oczywiście, kochana! - wzięła mnie pod rękę i zaprowadziła w głąb domu. Jak podejrzewałam było dużo fotografów i dziennikarzy. Kątem oka widziałam jak Tello się rozgląda i planuje się zmyć. Niedoczekanie moje!
    Podążaliśmy za Yolandą, poznawaliśmy ludzi i dawaliśmy sobie robić zdjęcia na każdym kroku. Gdy zaczęła się aukcja jakiś dzieł sztuki usiedliśmy przy jednym ze stolików. Nagle lokaj delikatnie szturchnął mnie w ramię i dyskretnie podał kartkę.
    "Zapraszam do gabinetu." przeczytałam napis i wstałam.
    -Zaraz wrócę - szepnęłam do Cristiana i skierowałam się na pierwsze piętro do gabinetu pana domu. - Mogę? - zapukałam i weszłam do środka.
    -Wejdź! - uśmiechnęła się do mnie Jenny i zamknęła za mną drzwi. - Proszę - usiadłam za biurkiem, naprzeciwko Federico i spojrzałam na niego wyczekująco.
    -Mam dla ciebie propozycję, bardzo dobrze płatną - powiedział.
    -Ty? - upewniłam się.
    -Tak - skinął głową.
    -W takim razie nalegam, żebyśmy załatwili to na osobności. Takie mam zasady, albo nic z tego - przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu, a potem machnął ręką i Jennifer wyszła. - Słucham? - założyłam nogę na nogę.
    -Od kiedy utrzymujesz się sama? - spytał.
    -Od dwóch lat, czemu ma to służyć?
    -Cristian od nigdy, chociaż ty masz dziewiętnaście lat, a on dwadzieścia jeden - mruknął. - Sama wpadłaś na to jak zarabiać na życie?
    -Powiedźmy, że mój sukces ma swojego ojca. Federico? - zmierzyłam go zimnym spojrzeniem.
    -Żeby zostać świetnym piłkarzem nie wystarczy talent, trzeba jeszcze przygotowania technicznego. To zapewnia mojemu synowi klub. Żeby zostać piłkarzem światowej klasy trzeba być mega zdolnym i mega pracowitym, ale trzeba też kogoś kto te cechy przekuje na pieniądze, prawda? Cristiano Ronaldo nie zaszedłby tak daleko gdyby nie jego agent.
    -Do czego zmierzasz? - zesztywniałam. Nie rozumiem po co mieszać do tego Cristiano i Jorge?
    -Zrób z mojego syna gwiazdę. Zapłacę ci, ale spraw, żeby zaczął zarabiać prawdziwe pieniądze, a nie te ochłapy, które dostaje z klubu.
    -Jego pensja nie jest ogromna, ale jak na początkującego piłkarza, który sporadycznie gra w pierwszym składzie nie jest zła.
    -Czy twój brat sam sie utrzymuje? Czy sam kupił ogromny apartament? Czy sam za niego płaci? Czy sam kupił sobie wypasiony samochód? Czy to wszystko jest twoje, a jego pensja to kasa na jego bieżące wydatki?
    -Za pozwoleniem, Federico... - warknęłam. - Finanse Marca to nie twoja sprawa.
    -Chcę, żeby mój syn był bogaty dzięki sobie, a nie dzięki moim pieniądzom. Zapłacę ci ile zechcesz, ale daj mu popularność, kontakty i kasę. Zrób to jak chcesz, wiem, że potrafisz. Zastanów się nad tym - wstał. - Masz tydzień na podjęcie decyzji, liczę, że będzie pozytywna.
    Nie powiedziałam nic więcej i wyszłam. Wróciłam do Cristiana i zatopiłam się w myślach. Jego ojciec właśnie zaoferował mi górę kasy za sprzedanie jego syna... Mogłam go rzucić, zrobić z nim co zechcę i dostać za to górę forsy. Czyli zupełnie jak w Londynie...

***

Przepraszam, że znowu dodaje tutaj nowość późno, ale mam szkołę i to jest dla mnie najważniejsze. Postaramy się, aby kolejny rozdział był o wiele szybciej.

A jeśli nadal nie macie nas dość, to zapraszam na http://fcb-i-inne-nieszczescia.blogspot.com/ 
Już niedługo pojawią się bohaterowie i prolog :)


czwartek, 20 września 2012

rozdział 7

    Miałam pewne obawy co do dzisiejszego obiadu z moimi rodzicami. Bałam się, że Marc im się nie spodoba i ojciec zabroni mi się z nim spotykać, co jest prawdopodobne. Tato taki już po prostu jest. Zawsze się o mnie martwi i nie chce bym cierpiała przez jakiegokolwiek chłopaka, nawet jeśli wydaje się sympatyczny. Po części zawsze to rozumiałam, bo jestem ich jedynym dzieckiem, ale zawsze zastanawiało mnie to, jak można pokochać czyjeś dziecko? Jednak za to kochałam ich najbardziej.
    Poczekałam aż wyschną mi włosy po szybkim prysznicu i przebrałam się w białą koszulkę, spódnicę w kwiatki, malinowy żakiecik i buty na korku. Do tego założyłam srebrną bransoletkę od taty i byłam gotowa. Włosy podkręciłam lokówką i zrobiłam sobie lekki makijaż składający się z maskary do rzęs oraz jasnego błyszczyku.
    Koło godziny trzynastej rozbrzmiał dzwonek, który zwiastował przyjście gościa. Podniosłam się z kanapy i szybko poszłam otworzyć. W drzwiach stał uśmiechnięty Marc ubrany w ciemne jeansy, koszulę oraz trampki.
    - Cześć - zaświergotał i pocałował mnie w policzek. - Spóźniłem się?
    - Nie, jesteś punktualny - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem i zaprowadziłam go do jadali, gdzie byli już moi rodzice. - Mamo, tato, to jest właśnie Marc.
    - Dzień Dobry - powiedział i pocałował moja mamę w dłoń oraz wręczył jej bukiet kwiatów, a ojcu butelkę wina.
    - Dzień Dobry - odpowiedziała mama i zaprosiła nas do stołu. Tata tylko obserwował Marca, który starał się robić dobre wrażenie. Oczywiście mama była już nim zachwycona, ale najwyraźniej tato miał jakieś zastrzeżenia.
    - Marc, czym się zajmujesz? - zapytał tata po zjedzeniu posiłku. Fakt, że Marc wysiedział tyle czasu w ciszy było godne podziwu. - Bo gdzieś pracujesz, prawda?
    - Tak. Jestem piłkarzem.
    - Piłkarzem?
    - Tak - pokiwał twierdząco Bartra i spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się do niego szeroko i złapałam go za dłoń. - W tym sezonie zostałem przeniesiony do pierwszej drużyny Barcy.
    - To taki nijaki zawód. Masz jakieś wykształcenie?
    -Tato! - warknęłam i spojrzałam błagalnie na mamę, która na pewno mi pomoże.
    - Jospeh, daj spokój. Widzisz, ze to spokojny, miły chłopak - powiedziała szybko.
    - Na razie to wiem, że ma na imię Marc i jest piłkarzem. I to ja z nim rozmawiam, nie ty - odpowiedział jej, cały czas obserwując Bartrę. Mama szybko wstała i poszła przygotować deser. - Dziecko, ja muszę wiedzieć z kim spędzasz całe dnie i noce - tym razem zwrócił się do mnie.
    - Nie musi się pan martwić, bo Monica przy mnie jest bezpieczna. Może i nie znamy się zbyt długo, ale bardzo się polubiliśmy i nie mam złych zamiarów. I nie musi mi pan wierzyć - powiedział Marc. Tata popatrzył na niego i uśmiechnął się pod nosem. Wtedy wiedziałam, że Marc go przekonał.
    - Jeśli ją zranisz..
    - Nie zranię - nie pozwolił mu dokończyć i chwycił mnie za dłoń. - Pańska córka jest niezwykle cudowną istotką.
    - Wiem o tym i dlatego tak bardzo się o nią martwię.
    - Rozumiem - odpowiedział i uśmiechnął się do mnie lekko. - Obiecuje, że nie będzie przeze mnie cierpieć.
    - Dlaczego ja sobie tego nie nagrałam? - zapytałam z uśmiechem i pogłaskałam Marca po policzku. - Ale na pewno zapamiętam.
    - Czas na deser! - usłyszeliśmy głos mamy, która właśnie weszła do jadalni. Położyła na stole tort o smaku toffi i rozłożyła nam talerzyki. - To kiedy wybieramy się na mecz FC Barcelony?
    - Mamo, a od kiedy ty lubisz piłkarzy?
    - Od niedawna - odpowiedziała z uśmiechem i zabraliśmy się za pałaszowanie deseru.
    Po udanej rozmowie kwalifikacyjnej Marca udaliśmy się do mnie do pokoju, abyśmy mogli na spokojnie porozmawiać. Hiszpan wszystko dokładnie oglądał, co jakiś czas zadając kilka pytań.
    - Twój ojciec nie jest wcale taki zły na jakiego wygląda.
    - Tak? A to dziwne, bo twoja mina podczas obiadu mówiła co innego - uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po policzku.
    - Gadasz głupoty, kochanie - cmoknął w mnie usta i przyciągnął do siebie. - Co robimy wieczorem?
    - Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę.
    - Dobrze - wyszeptał i wpił się w moje usta. Jedyne czego teraz chciałam to, to by mnie całował i był przy mnie. Ani moi rodzice, ani Lora nie zdołają nas poróżnić i to było ważniejsze.

 *


    W niedzielę, Marc wystrojony niczym szczur na otwarcie kanału, powędrował do swojej dziuni. Wkurzał mnie niesamowicie jak lalował się przed lustrem, miliard razy się przebierał a potem z miną zbitego psa prosił mnie o radę. Pomogłam, bo co miałam zrobić? Nie pozwolę, żeby chodził po mieście jak jakiś menel.
    Więc cały dzień spędziłam przed komputerem. Sprawdziłam pocztę, popracowałam i miałam zamiar wziąć prysznic, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Owinęłam się szczelniej swetrem i poszłam otworzyć.
    -Cristian? - zdziwiłam się, bo właśnie Tello zastałam na progu.
    -Cześć - uśmiechnął się słabo.
    -Czemu przyszedłeś? Ciebie faktycznie ścigają paparazzi w przeciwieństwie do Vazqueza - wzięłam się pod boki.
    -Wiem - zrobił krok w moją stronę i otoczył mnie jedną ręką w pasie. - Doskonale też umiem liczyć i od balu nikt nie widział nas razem. Nie sądzisz, że dla zakochanej pary to długo? Czwartek od niedzieli dzieli kilka dni, zwłaszcza, że nikt nie wie o imprezie na plaży u Davida.
    -Wiem, ale się odsuń - wyszeptałam. - Tu nikt nas nie widzi.
    -Wpuściłem za sobą przypadkiem fotografa - uśmiechnął się szelmowsko i mnie pocałował. Najpierw zrobiło mi się gorąco, potem jeszcze bardziej gorąco, a potem się wściekłam, bo dotarło do mnie co zrobił.
    -Co takiego? - syknęłam.
    -Nic - wepchnął mnie do mieszkania i zamknął za sobą drzwi. - Nie denerwuj się.
    -Jak mam się nie denerwować?! - syknęłam i poszłam do salonu. - Patrz! - mój komputer dosłownie piszczał, bo co chwila dostawałam nową wiadomość. Wiadomość pełna naszych zdjęć! Sprzedałeś nas, pajacu!
    -Chyba o to chodzi, co? - rozsiadł się na kanapie. - Sprzedajemy siebie i mamy z tego kasę.
    -Bałwanie! Sprzedać siebie, a mieć medialny związek to zupełnie coś innego! Im bardziej nas ścigają tym lepiej dla ciebie, a ty się im podłożyłeś. Może jeszcze sam po nich dzwoniłeś, co?
    -Nie - pociągnął mnie za rękę i usiadłam obok niego. - Po prostu starannie nie zamknąłem za sobą drzwi do klatki - uśmiechnął się i zsunął sweter z mojego ramienia. - A jak mnie koleś spytał czy może mi zrobić zdjęcie to grzecznie odpowiedziałem, że nie, bo chcę zachować swoją prywatność i najlepiej niech udaje, że mnie nie widział - dodał.
    -Osłabiasz mnie - westchnęłam.
    -Lora? - założył moje nogi na swoje kolana i wsunął dłoń pod spódnicę. Spokojnie głaskał moje udo i intensywnie nad czymś myślał. - Nie uważasz, że powinniśmy potrenować?
    -Co? - spojrzałam na jego ręce. - Seks, bo chcesz wystąpić w reality show? - syknęłam.
    -Nie, całowanie - odparował czym rozbroił mnie zupełnie.
    -Nie umiesz się całować? - udałam głupka.
    -Umiem! - prychnął. - Ale my powinniśmy potrenować. Czasem pary całują się przed fotoreporterami.
    -My nie będziemy - pokręciłam głową.
    -Lora, ale powinniśmy. Będziemy bardziej wiarygodni! - jęknął.
    -Jesteśmy, Cristian.
    -Tylko trening czyni mistrza! - wyskoczył a ja się roześmiałam.
    -Jeden buziak, zgoda?
    -Zgoda! - przytaknął ochoczo. Zbliżył swoje usta do moich... a ja się odsunęłam.
    -Nie wiem czy to dobry pomysł... - mruknęłam i udałam, że się zastanawiam.
    -Doskonały! - zapewnił mnie gorąco.
    -Oj, Tello... - pogłaskałam go po policzku, a on uśmiechnął się słodko. Tak bardzo walczyłam z "grypą", ale jakoś nie mogłam się wykurować.
    -Barcelona - wyszeptał, a mnie po plecach przeszedł dreszcz. Nim się zorientowałam leżałam na kanapie a on wisiał nade mną. - Lora... - pochylił się i wpił w moje usta... Odleciałam i nawet nie wiem, gdzie skończyły się wygłupy a zaczęło coś poważnego. Jego zapach mnie otumanił, liczyła się tylko jego bliskość. Czułam się przy nim bezpiecznie, byłam sobą, taką prawdziwą Barceloną, a nie Lorą Bartrą. Nie lubiłam swojego pełnego imienia, bo nie lubiłam, gdy ktoś potrafił mnie przejrzeć na wylot. Lora to był skrót, powierzchnia. Prawdziwa ja byłam głębiej, ale tylko nieliczni się o tym przekonywali...
    -LORA! - wydarł się Marc w przedpokoju. - Paparazzi sterczą pod naszym blokiem! Nie możesz czegoś w tym zrobić?
    -A co? - warknęłam i odsunęłam się od Tello. - Twoja dziunia się nie pomalowała i boisz się, że narobi ci siary?
    -Nie - wszedł do salonu i uśmiechnął się szeroko. - Cristian, to za tobą tu przyleźli - powiedział zadowolony.
    -I pójdą razem z nim - mruknęłam i ruszyłam do wyjścia.
    -Może powinienem zostać? - szepnął przy drzwiach.
    -Może powinieneś zastanowić się nad tym w drodze do domu - fuknęłam i go wypchnęłam. Poprawiłam włosy i wróciłam przed komputer. Praca sprawi, że przestanę myśleć o tym pacanie. Jednak jak to bywa, ledwo siadłam ktoś zaczął walić do drzwi.
    -Otworzę! - zawołał Marc. - O, cześć! Lora, rodzice przyszli! - krzyknął. Zerwałam się i wyszłam na korytarz.
    -Hej! - wyściskałam oboje i przeszliśmy do salonu.
    -Fajnie was widzieć! - powiedział zadowolony Marc, gdy pałaszował ciasto, które przyniosła mama.
    -Synku, nie mieszkamy na końcu świata. Możesz nas odwiedzić - mruknęła i upiła łyk herbaty.
    -Synek jakby nie zajmował się głupotami to pewnie by odwiedził - odezwałam się.
    -Przecież trenuję! - oburzył się.
    -Nikt nie mówi o treningach, Marc - mama przewróciła oczami. - Jak przestałeś chodzić z Sandrą byłeś w domu codziennie, a teraz co? Może chcesz mi powiedzieć, że Lora robi ci jeść?
    -Mam inne rzeczy do roboty - prychnęłam.
    -Z tobą pogadam potem - dodała cicho, a tato zachichotał. Czyli nie przyjechali bo się stęsknili...
    -Nie rozumiem - mruknął Marc.
    -Chodzi o jednorazówkę - fuknęłam.
    -O Monicę? A co z nią nie tak? - nie załapał.
    -Klin klinem, rozumiem - pokiwała głową mama. - Ale czy to nie za szybko?
    -Mówiłam, że za szybko! - klasnęłam w dłonie. - Mówiłam, żeby się rozerwał, pobawił się, ale nie! Znalazł sobie tą... - urwałam, bo zabrakło mi słowa. - No, tą! - dokończyłam.
    -Marc? - tato spojrzał na swojego młodszego syna.
    -Lubię Monicę - powiedział poważnie. - Jest świetną osobą, dobrze się przy niej czuję, nie udaję. Jest całkiem inna niż Sandra, pracuje, chce w życiu coś osiągnąć. Poznałem jej rodziców, są całkiem spoko - zaczął swój wywód. - Monica nawet dyskutuje z Lorą, tylko jeszcze nie ma tej olewatości co ja - uśmiechnął się, a tato cicho westchnął.
    -Czego się spodziewałeś? Miałeś w domu dwa egzemplarze, a ona na razie ma jeden - szepnął.
    -Alec! - syknęła mama. - Bardzo się stawia? - zwróciła się do mnie.
    -Koło tyłka mi lata - machnęłam ręką.
    -Marc, synku, idź kup ojcu gazetę. Musimy pogadać z Lorą - zmieniła temat.
    -Czemu nie mogę zostać? Kupicie jak będziecie wychodzić - burknął.
    -Nie dyskutuj z matką - warknął, a Marc posłusznie wstał i wyszedł. Takie zasady panowały w mojej rodzinie. Braci ochrzania się przy mnie, mnie bez nich. Do dziś nie wiem czemu tak jest, ale jest i nikt tego nie podważa.
    -Co z tą Monicą? - zainteresowała się mama.
    -Miała być przygodą na jedną noc, ale niestety nie jest - rozłożyłam ręce. - Na razie próbuję ją zniechęcić, odepchnąć od Marca, ale im ja jestem wredniejsza tym ona się do niego bardziej zbliża. Ogólnie wydaje się mieć poukładane w głowie, ale ciut ja trzeba wyszkolić. Plus jest taki, że znosi moje docinki, ale dla dobra Marca zrobi wszystko. Wzięła ode mnie każdy prezent i nie protestowała jakoś namiętnie.
    -Będzie coś z tego? - spytał tato.
    -Boję się, że tak - pokiwałam głową.
    -A Tello? - wystrzeliła mama i spojrzała na mnie groźnie. - Prawda czy ściema?
    -Ściema - odpowiedziałam szczerze. Rodzicom nigdy nie kłamię. Całemu światu mogę mydlić oczy, ale nie im. - Medialny związek. On potrzebuje kasy, ja rozgłosu.
    -Nie przegnij, skarbie. Też ma uczucia, póki oboje wiecie, że to gra jest dobrze, ale stąpasz po cienkim lodzie - ostrzegła.
    -Wiem, mamuś - mruknęłam. - Lubię go, ale obiecałam sobie kiedyś, że nie będę z przyjacielem Marca czy Erica. Odprawiłam z kwitkiem Sergiego Roberto, jak będzie trzeba to odprawię i Cristiana.
    -Zobaczymy... - Tato uśmiechnął się tajemniczo.
    -Barcelona. - Mama popatrzyła mi głęboko w oczy. - Uważaj na siebie.
    -Będę - puściłam jej oczko.
    -Talia, czas na nas. - Tato spojrzał na zegarek.
    -Idziesz dziś na jakąś imprezę. Ostatnio miałaś przepiękną sukienkę! - zachwyciła się.
    -Mam coś dla ciebie! - zerwałam się i pociągnęłam ją do swojego pokoju. - Są cudne! - wyjęłam z pudełka perfumy od Versace.
    -Wspaniałe! - pochwaliła, gdy powąchała.
    -Catalonia! - syknął tato stojąc w drzwiach.
    -Nie mów tak do mnie! - warknęła.
    -To twoje imię - uśmiechnął się.
    -Ale to nie powód, żebyś do mnie tak mówił! - burknęła.
    -Gazeta! - zakomunikował Marc.
    -Dzięki, synu - tato poklepał go po ramieniu. - Talia?
    -Do zobaczenia! - wycałowała nas i wyszli. Oprócz urody i charakteru łączy mnie z mamą coś jeszcze, coś niezwykle charakterystycznego. Obie mamy alergię na swoje imię. O ironio, Catalonia ma córkę Barcelonę. Mamie nie udało się wygrać z ojcem i dał mi imię takie jakie chciał: Barcelona.
    -Mogę zjeść resztę ciasta? - zawołał z kuchni Marc.
    -Możesz!

***

Bardzo Was przepraszam, że dopiero teraz, ale klasa maturalna wcale nie jest taka fajna.. A na dodatek moje życie prywatne trochę się zmienia :D Ale podoba mi się to! 

Do napisania :)


sobota, 1 września 2012

rozdział 6

    Po udanej imprezie i jeszcze bardziej udanej nocy wstałam z łóżka i pognałam do bartrowej kuchni, gdzie zaparzyłam sobie kawę. Usiadłam na krześle i uśmiechnęłam się na widok wychodzącego z pokoju Marca, który miał na sobie jakieś spodenki i koszulkę.
    - Dzień Dobry - usiadł obok mnie i czule mnie pocałował. - Jak się spało? - zabrał mój kubek i wziął łyka czarnej cieczy.
    - Dobrze - odpowiedziałam i pogłaskałam go po policzku. - Musiałabym się przebrać, bo jak twoja siostra wparuje i zobaczy mnie w twoich rze.. - nie dane było mi dokończyć, bo do mieszkania weszła Lora z uśmiechniętym od ucha do ucha chłopakiem. Ale nie był to ten, którego spotkałam na ulicy, tylko inny. Wyższy i miał lekki zarost.
    -Heeeejooo! - Vazquez zawył niczym zarzynana świnia. Marc spojrzał na mnie zaskoczony.
    -Urżnął się i jakoś nie chciałam go pokazywać jego rodzicom - mruknęłam.
    -To ta wielokrotnego użytku? - Alvaro oparł się o ścianę i podrapał po głowie. - Ładna - dodał z uznaniem. - Tello pokazywał mi zdjęcia jak była mokra - wyszczerzył zęby. - Zacne masz cycki - wypalił. Sapnęłam pod nosem, a Marc prychnął.
    -Co takiego? Barcelona?! - warknął.

    -Ma alkoholowe omamy - nalałam kawy do kubka i wcisnęłam Vazquezowi do łapska.
    - Czy on skomentował moje piersi? - zapytałam i szybko stanęłam za Bartrą, który wpatrywał się w ową dwójkę. - I jakie zdjęcia? Marc, wiesz coś o tym? - zwróciłam się do niego, lecz pokiwał przecząco głową.
    -Nie ma co się nim przejmować - machnęłam lekceważąco ręką. - Kilka piw za dużo i już. Po prostu trochę się kłóciliśmy i Muniesa nas godził.
    -Poił - sprostował jak zawsze usłużny Alvaro.

    - Fajnych macie kolegów - uśmiechnęłam się lekko, patrząc na młodego chłopaka. Muszę powiedzieć, że wyglądał sympatycznie. - Często się tak godzicie?
    -Zawsze jak mnie te pizdy culesowe zdenerwują! - burknął. - Ale Lora jest po mojej stronie! - złapał mnie za szyję i przytulił. - To moja przyjaciółka!
    -Vazquez, zabieraj łapska! - wysapałam, ale nic to nie dało. Nawet moje odpychanie go.
    -Kochamy się - pokiwał z przekonaniem głową. Marc śmiał się pod nosem, jeszcze chwila i ja wybuchnę śmiechem i nie wiem kto wtedy zaciągnie Alvaro do łóżka.

    - Ja również kibicuję FC Barcelonie! - uśmiechnęłam się szeroko. - To po przyjacielu, ale mniejsza z tym - dodałam, kiedy spojrzałam na minę Alvaro i Lory. - Fajnie mieć takich przyjaciół.
    -Ale ona mnie bije - wyszeptał z poważną miną.
    -Zamknij się! - wsadziłam mu palec między żebra.
    -Aaaa!!! - zapiszczał.

    - Jego to chyba boli - mruknęłam cicho. - Lora, jeszcze raz dziękuję za to wczorajsze zaproszenie. Było naprawdę cudownie - zwróciłam się do niej. - Do teraz czuje ten zapach..
    -Wiem, że było - wzdrygnęłam się.
    -Widziałem! Widziałem! - zarechotał Vazquez. - Stary, ale poszliście w ślimaka! Normalnie... Ślimak! - wywalił jęzor z japy i zaczął nim kręcić.

    - Czy wy mieliście tam kamery, że wszystko wiecie? Zaczyna się to robić krępujące - spojrzałam się na Marca, który non stop się uśmiechał. - Nie chcę żyć w jakimś pieprzonym reality-show!
    -Przywyknij - poradził jej Alvaro. Z trudem opanowałam śmiech.
    -Zaufaj mi, słodziutka. Lepiej, żebym widziała to ja i kilka osób niż cały świat.
    -Paparazzi by cię śledzili jak mnie! - Vazquez złapał się za serce.
    -Nigdy cie nie śledzili - pokręcił głową Marc. - Kochanie, Lora tak ma, że widzi więcej niż inni, ale to zazwyczaj wychodzi na dobre reszcie świata.

    - Serio? Jakoś cię nie poznaje.. - zwróciłam się do chłopaka i spojrzałam na Lorę, która zaczynała mnie przerażać. Ona wszystko wie! - To cieszę się, że wyjdzie nam to na dobre - pogłaskałam go po policzku.
    -Nie poznaje? - wyszeptał Alvaro z miną zbitego psa.
    -Bo chowali ją w buszu - powiedziałam mu na ucho. - Tam się nie zna celebrytów.
    -Ładne to, ale takie głupiutkie - zachichotał zadowolony.
    -Więc, sis... Nas wysłałaś w blask fleszy, a sama zaszyłaś się gdzieś na plaży? - Marc wziął się pod boki.
    -Wiesz, jak trudno zawsze być w tym blasku? - westchnął Alvaro.
    -Właśnie - pokiwałam głową.

    - Jasne, bo wam uwierzę.. Poszliście się nachlać, a mnie nic nie powiedzieliście! - powiedział oburzony.
    - Ze mną też możesz pić! - klepnęłam go w ramię i zachichotałam cicho. - Jestem godnym przeciwnikiem.
    -Baba nigdy nie jest godna - odezwał się filozoficznie Vazquez.
    -Pierdolisz już tak, że żal słuchać, pijusie jeden! - zdenerwowałam się.
    -Kocham cię! - uśmiechnął się rozbrajająco.

    - Jesteście naprawdę wspaniałymi przyjaciółmi! - powiedziałam ze śmiechem i wtuliłam się w ramiona Marca. - Miło było cię poznać, ale ja muszę już spadać.. Znowu rodzice.
    -Nara, już nie mogę patrzeć - odwróciłam się na pięcie i pociągnęłam Alvaro za sobą.
    -Tak, zdjęcia i na żywo, a cycków i  tak nie pokazała - oburzył się.
    -Jak powiem Aidzie to nie zobaczysz żadnych przez długi czas! - burknęłam.
    -Lorka, a może wrócę do stanu wolnego? - zastanawiał się człapiąc z prędkością żółwia do mojego pokoju.
    -Wrócisz - prychnęłam.
    -I zrobisz mi medialny związek z jakąś modelką, co?
    -Pewnie - wepchnęłam go do łóżka. - Od razu z Adrianą Limą, co? - ściągnęłam mu buty.
    -Ale ona ma dziecko! Nie chcę dziecka! - zdjął bluzkę.
    -To weźmiemy inną. Śpij! - nakryłam go i wyszłam. - Bez mlaskania bo się porzygam! - wrzasnęłam i położyłam się na kanapie.

    - Pójdę się przebrać i szybko udam się do domu. Musze sprawdzić co w księgarni, trochę pobyć w domu i wtedy się zobaczymy, dobrze? - cmoknęłam go w usta.
    - Skoro tak trzeba. Ale zobaczymy się wieczorem, co? - tym razem to on pocałował mnie.
    - Nie wiem.. Może wpadniesz w niedziele do mnie na obiad? Wiesz, moi rodzice lubią takie uroczyste jajca - machnęłam ręką i odsunęłam się od niego, kiedy chciał mnie pocałować. - Miało być bez mlaskania.
    - Racja, racja - pokiwał twierdząco głową i znów się do mnie przysunął. - Ale tylko troszkę - pocałował mnie w szyje.    
    -WON!!! - zawyłam, bo znowu zaczynali, a ja miałam serdecznie dość. Serio.
    -Masz cycki, masz władzę! - zawtórował mi Vazquez.

    - Co oni mają z tymi cyckami? - szepnęłam cicho. - Muszę się zwijać, więc puszczaj mnie, Bartra!
    -Puść ja i niech idzie w cholerę - jęknęłam.
    - Ja nie wyrzucam twoich gości! A Tello ostatnio przyłazi tu zbyt często - odpowiedział jej Marc i uśmiechnął się do mnie czule. - Czy ona ci w czymś przeszkadza?
    -W życiu!
    - Ale ja już sobie pójdę, a wy na spokojnie to sobie wyjaśnijcie - pocałowałam go w policzek i skierowałam się do pokoju Marca.
    -Na półce w przedpokoju jest paczka. Weź ją sobie i w końcu wyjdź! - powiedziałam nieco grzeczniej. - Taki prezent na pożegnanie, chociaż wiem, że i tak wrócisz..
    - Lora! - wydarł się Marc i przesłał mi buziaka. - Proszę cię, opanuj się. To moja dziewczyna!
    -Chuj!
    -Ja mam większego! - zawołał Alvaro.
    -Nie pierdol! - stanęłam w drzwiach do salonu. - Znaczy się wiem, że ją pierdolisz, ale nie gadaj, że ty i ona... - skrzywiłam ją.
    -Chujnia z grzybnią! - Z mojego pokoju wyłonił się zacny Alvaro. - Koniec wolności! Tylko nie bądź takim zjebem jak Villa i nie bierz ślubu jako hot dwudziestka jedynka!

    - Tak, jesteśmy razem. Jak zechcę to nawet teraz sobie wezmę ślub! Mam dość ciągłego wtrącania się w moje życie.. - westchnął. - Monica lubi to co ja i jest nam razem dobrze!
    -O Boże - sapnął Vazquez, a ja nie wytrzymałam i wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.
    - Nie martwcie się, nie planujemy ślubu - wyłoniłam się zza pleców Marca i spojrzałam na śmiejącą się Lorę. - To nie czas na wychodzenie za mąż! Mam studia i te sprawy.. I dziękuję za prezent. Kolejny - zwróciłam się do Lory.
    -Nie ma za co - machnęłam ręką. - Mam tego pod dostatkiem, a prowadzając się z moim bratem nie możesz wyglądać byle jak.
    -I śmierdzieć - wtrącił się, niezwykle dziś pomocny, Alvarito.

    - Przecież braliśmy prysznic - zwróciłam się do Marca. - Jednak stać mnie na ciuchy i inne duperele.
    -Nie kwestia kupić, kwestia, żeby ci dali i jeszcze zapłacili - odparowałam.
    -W ogóle nie jesteś ekonomiczna i przedsiębiorcza. Przykro mi, Marc - westchnął mój pomocnik i zaciągnął mnie do pokoju. - Ciii... - położył palec na ustach. - To pójdą, a my się prześpimy - zachichotał.

    - Rodzice mnie po prostu inaczej wychowali. Kochanie, muszę już spadać, ale zobaczymy się jutro. Obiad o 13, nie zapomnij - musnęłam jego usta i opuściłam apartament.
    -POSZŁA!!! - zapiszczał Alvaro. - Macie piwo? - wystartował do lodówki, ale Marc złapał go za fraki i wpakował do łóżka.
    -Dobranoc - warknął i wyszedł. - Ty możesz spać u mnie - zwrócił się do mnie.
    -Oszalałeś? - popukałam się w czoło. - W jej smrodzie? - położyłam się na kanapie i nakryłam kocem.
    -Jesteś nieznośna - pocałował mnie w czoło. - Jesteś wcielonym diabłem.
    -Skoro i tak skończę w piekle, to po drodze mogę trochę zaszaleć - uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy. - Pa.
    Wyspałam się, zjadłam kanapki i wzięłam prysznic. Stałam przed lustrem w przedpokoju w szlafroku, koszuli nocnej i japonkach.
    -Jakieś plany na dziś? - spytał Marc z salonu.
    -Może... - zamyśliłam się. - Wiesz, że wieczorem idziemy do Davida? - zerknęłam na niego.
    -Tak, dzwonił do mnie - skinął głową i wtedy z mojego pokoju wytoczył się Vazquez. Usiadł bok Marca i ziewnął.
    -Może pójdę na tenisa? - powiedziałam sama do siebie.
    -Super! - podskoczył jeszcze pijany Alvaro. - W końcu będziesz w spodniach! Sportu nie da się uprawiać w kieckach! - zatarł ręce. - Nawet śpisz w sukience! - fuknął.
    -Żeby było szybciej - puściłam mu oczko i z niknęłam w swoim pokoju. Wyciągnęłam z pudła sportowe ciuchy i rakiety tenisowe. Po chwili wyszłam i stanęłam przed chłopakami.
    -Zabij mnie - jęknął Alvaro.
    -Brak spodni - zaśmiał się Marc.
    -Wrócę za kilka godzin, pa! - ucałowałam każdego i wyszłam.


 *



    Po ciężkim dniu w księgarni postanowiłam spędzić wieczór w domu i dać wolną rękę Marcowi. Przecież nie musimy się ciągle spotykać, a ja powinnam zadzwonić do Hugo i pobyć z rodzicami, którzy chyba byli źli o to, że nie wracam do domu na noc.
    - Czołem, rodzice - uśmiechnęłam się i usiadłam między nimi na kanapie. - Co oglądacie? - spojrzałam na ekran telewizora.
    - Jakieś bzdury - wysapał tata i spojrzał się na mnie. - Gdzie ty przebywasz całe dnie? I co najważniejsze noce?!
    - Tatko, nie denerwuj się - pogłaskałam go po ramieniu. - Jestem tam bezpieczna.
    - Tam?
    - U Marca! - odpowiedziałam zrezygnowała i spojrzałam na mamę, która zawsze miała dobry wpływ na ojca. Jeśli coś przeskrobałam, to szłam do mamusi i ona wszystko załatwiała. - To ten kolega z księgarni - zwróciłam się do niej.
    - Wygląda na sympatycznego chłopca - odparła i spojrzała na ojca. - Joseph, jest młoda. Niech się bawi, korzysta z życia.. Ten chłopak na pewno jest porządny i nic jej nie zrobi.
    - Nie musisz zostawać u niego na noc! Ile ty go w ogóle znasz? Nie tak cię wychowaliśmy, Monica.
    - Nie gniewaj się. Zaprosiłam go jutro na obiad, to go poznasz i będziesz spokojniejszy.
    - Tak? - spojrzała na mnie mama. - Co mam ugotować? Może kurczaka? Co lubi? - zaczęła zadawać milion pytań.
    - Ugotuj cokolwiek. To facet, wiec zje wszystko - przewróciłam oczami i spojrzałam na tatę. Jego mina wyrażała wszystko.. Nie był zadowolony.
    - Tato! Marc to naprawdę fajny chłopak. Lubię go.
    - Zobaczymy jutro.
    - To ja pójdę zadzwonić do Hugo - powiedziałam radośnie i pognałam do siebie. Modliłam się w duchu, aby mój przyjaciel wreszcie odebrał, bo ostatnio nie mogłam się z nim skontaktować. Zaczynałam się o niego martwić.
    - Halo? Hugo? - zapytałam, kiedy po kilku sygnałach ktoś raczył odebrać ten pieprzony telefon. - To ty?
    - Tak, to ja! - usłyszałam jego radosny głos. - Co u ciebie, Mała?
    - W porządku. A co u ciebie? Nie odzywasz się wcale!
    - Musiałem pozałatwiać kilka spraw.. Ale wszystko jest super. Mam pracę i zaczyna mi się tu podobać.
    - To dobrze.- mruknęłam cicho. - Tęsknie za tobą.
    - Ja za tobą też, Monica. Ale lepiej mi powiedz, co u twojego nowego kolegi?
    - U Marca? Chyba się zakochałam - wymamrotałam i położyłam się na łóżku. - Jest wspaniały! Chociaż jego siostra za mną nie przepada.
    - Szkoda, że nie mogłem się z nim spotkać. Powinienem przeprowadzić jakąś rozmowę kwalifikacyjną, czy coś.. - zarechotał.
    - Mój tato to jutro zrobi! Zaprosiłam go na obiad.
    - Niedzielny obiadek z rodzinką Rubio? Nagraj mi to!
    - Spadaj, Hugo!
    - No co? Już widzę jak twój ojciec go przepytuje.. A mamusia się zachwyca!
    - Jesteś straszny. I ty niby masz miano mojego najlepszego przyjaciela? - zapytałam z wyrzutem. - Już za tobą nie tęsknie.
    - Dobra, ja też nie!
    - To nie. Kończę, bo ten telefon kosztuje fortunę!
    - Ok. Kocham cię - usłyszałam jego głos.
    - Ja ciebie też, Hugo - odpowiedziałam i szybko się rozłączyłam. Zdecydowanie nie lubię takich rozmów. On powinien tu być!

 *

    Po wyczerpującej grze w tenisa, relaksującym masażu i drobnych zakupach, w końcu dotarłam do mieszkania. Wzięłam prysznic, ubrałam się, pomalowałam i spojrzałam w lustro. Sukienka, buty, torebka... Wszystko jak trzeba.
    -W to mam się ubrać? - jęknął Marc wychodząc ze swojego pokoju. Obu braci, a także chłopaków, którzy mi gdzieś towarzyszyli, przyzwyczaiłam do tego, że czeka na nich gotowy strój. Wolałam sama o to zadbać i potem nie świecić oczami. Także teraz Bartra miał na sobie jasny garnitur, białą koszulę i trampki.
    -Tak - pokiwałam głową i poprawiłam mu kołnierzyk. - Prezentujesz się przyzwoicie - powiedziałam zadowolona.
    -Myślisz, że Monice by się spodobało? - wyszczerzył się. Zgrzytnęłam zębami i delikatnie się skrzywiłam.
    -Myślę, że dla niej nie będziesz musiał się tak elegancko ubierać chyba, że idąc na gale, na które osobiście was wyśle. - fuknęłam.
    -Albo na ślub - spojrzał na swoje odbicie w lustrze i się wyprężył.
    -Zrobię wszystko, żebyście go nie wzięli - stanęłam obok niego i poprawiłam kosmyk opadający mi na oko.
-Nie wątpię - uśmiechnął się i cmoknął mnie w czoło. - To nie jest Sandra - szepnął.
    -Tym bardziej. Ile ty ją znasz? - spojrzałam na niego. - Sandrę miałeś kilka lat i patrz jaki numer wywinęła. Skąd wiesz co ta odwali, co?
    -Wiem, że się nad nią znęcasz, bo chcesz ją przetestować. Ciągle jej powtarzam, żeby się nie przejmowała, ale jakoś nie dociera.
    -Im więcej zniesie tym więcej warta - powiedziałam bardzo cicho i puściłam mu oczko. - Dziewczyna Erica nie takie cyrki miała, ale dziś jestem w stanie wskoczyć za nią w ogień.
-Może i za Monicą będziesz? - objął mnie w pasie.
    -Chyba ocipiałeś! - prychnęłam. - Bierz kwiaty i chodź!
    David i Patricia jak zwykle powitali nas bardzo serdecznie. Pani domu zrobiła przepyszną kolację, ale dziewczynki nam nie towarzyszyły. Musiały iść spać.
    Po pogaduszkach przy lampce wina, wstałam z kanapy i skinęłam na Davida. Posłusznie wstał i udaliśmy się do gabinetu.
    -Lubie to - uśmiechnął się i usiadł na krześle za biurkiem. - Niczym w filmie. Po kolacji są interesy.
    -Mężczyzn z mężczyznami a kobiety zostają na ploteczkach - zachichotałam i usiadłam po drugiej stronie biurka.
    -Twój brat idealnie nadaje się do plotkowania - powiedział nieco złośliwie.
    -Wiem, w tym naszym rodzeństwie to ja mam jaja. Ericowi zaczynają rosnąć, ale Marcowi nie muszą. Dobrze się czuję, gdy dbam o niego, ale nie o tym chcę gadać - założyłam nogę na nogę. - Potrzebujesz pomocy.
    -Wiem, ale nie wiem o jakiej dziedzinie mowa - spojrzał na mnie uważnie.
    -Przecież nie o twojej karierze sportowej - przekręciłam oczami. - Chociaż wszystko zaczyna się od niej, ale tu akurat nic nie mogę zrobić.
    -Mów - posmutniał.
    -Nie grałeś pół roku, klub nie zarobił ile chciał, działaczom to nie w smak. Masz rodzinę na utrzymaniu, wydatki nie maleją, a kasy coraz mniej, prawda?
    -Prawda - pokiwał głową.
    -Nie daję zginąć przyjaciołom, David - wyjęłam z torebki starannie złożoną kartkę. - Masz kontrakt z Adidasem, ale to zlecenie jest ekstra. Ktoś się wycofał i potrzebują zastępcy. Na szczęście dowiedziałam się w porę i jestem - podsunęłam mu ją. - Ciuchy, ale jest mały bonus. Możesz zabrać córki.
    -Dziewczynki? - drgnął.
    -Za dzieci zapłacą ci dwa razy tyle. Sam doskonale wiesz, że paparazzi ciągle za tobą chodzą i chcą zrobić im zdjęcia. Dla nich to będzie super zabawa, dla ciebie i Pati, czysty zysk. Sesja jest jutro, decyzja należy do ciebie czy zabierzesz Zaidę i Olayę, ale sam przyjdź. Nic się nie stanie jak ich nie weźmiesz. - Skończyłam mówić i uważnie się w niego wpatrywałam. Myślał nad czymś intensywnie czytając umowę.
    -Dostaję kasę z klubu, ale sporo poszło na rehabilitację, bo wiele zabiegów miałem prywatnie, żeby nie obciążać klubu... Pieniędzy mi nie przybywa... - wahał się. Wtedy odezwał się we mnie wewnętrzny głos, który był przez lata skutecznie zagłuszany, a nazywał się zwyczajnie - rozsądek. Zawsze obsługiwałam obcych i miałam gdzieś co robią ze swoimi dziećmi byle mi płacili, ale tu przede mną siedzi ta sierota Villa...
    -Nie bierz ich - powiedziałam cicho patrząc mu w oczy. - Znajdę ci więcej dodatkowych sesji, ale nie sprzedawaj córek, nawet za ogromną kasę. Mówię to, bo wiem jak trudno potem odzyskać prywatność. Są małe, nie wiedzą co się wokół nich dzieje i niech tak zostanie jak najdłużej.
    -To czemu mówiłaś, że mogę je zabrać? - zdziwił się.
    -Bo taką mam pracę?! - obruszyłam się. - Przedstawiam ci opcje i pozostawiam pole do wyboru. Rzadko kiedy doradzam swoim klientom. No, ale ty jesteś też moim przyjacielem, a to co innego.
    -Nie brać ich? - upewnił się.
    -Same zdecydują czy zechcą skorzystać z twojej sławy. Teraz trzymajmy je od tego z daleka - wstałam. - Zadbam o to.
    -Dzięki - wyszczerzył się. - To teraz chodźmy na ciasto. Pati zrobiła pyszne! Ma talent kobieta! - mlasnął.
    -Villa - westchnęłam. - Kupiłam to ciasto. To i każde inne, gdy was odwiedzamy.
    -Serio? - zdumiał się.
    -Serio - roześmiałam się.
    -To dlatego inne są gorsze...

***

Hej! Z tej strony chora Monika, która wczoraj nauczyła się tańczyć. Uwierzcie, że to cud :D W poniedziałek wraca do szkoły i czeka na nią klasa maturalna, ale z Kają u boku wszystko jest łatwiejsze. Pozdrawiam! :)
I kilka słów od Vingi: Całuje, pozdrawiam i życzę dobrej zabawy z Lorą, Tello, Marcem i jednorazówką.. znaczy się Monicą :)