czwartek, 20 września 2012

rozdział 7

    Miałam pewne obawy co do dzisiejszego obiadu z moimi rodzicami. Bałam się, że Marc im się nie spodoba i ojciec zabroni mi się z nim spotykać, co jest prawdopodobne. Tato taki już po prostu jest. Zawsze się o mnie martwi i nie chce bym cierpiała przez jakiegokolwiek chłopaka, nawet jeśli wydaje się sympatyczny. Po części zawsze to rozumiałam, bo jestem ich jedynym dzieckiem, ale zawsze zastanawiało mnie to, jak można pokochać czyjeś dziecko? Jednak za to kochałam ich najbardziej.
    Poczekałam aż wyschną mi włosy po szybkim prysznicu i przebrałam się w białą koszulkę, spódnicę w kwiatki, malinowy żakiecik i buty na korku. Do tego założyłam srebrną bransoletkę od taty i byłam gotowa. Włosy podkręciłam lokówką i zrobiłam sobie lekki makijaż składający się z maskary do rzęs oraz jasnego błyszczyku.
    Koło godziny trzynastej rozbrzmiał dzwonek, który zwiastował przyjście gościa. Podniosłam się z kanapy i szybko poszłam otworzyć. W drzwiach stał uśmiechnięty Marc ubrany w ciemne jeansy, koszulę oraz trampki.
    - Cześć - zaświergotał i pocałował mnie w policzek. - Spóźniłem się?
    - Nie, jesteś punktualny - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem i zaprowadziłam go do jadali, gdzie byli już moi rodzice. - Mamo, tato, to jest właśnie Marc.
    - Dzień Dobry - powiedział i pocałował moja mamę w dłoń oraz wręczył jej bukiet kwiatów, a ojcu butelkę wina.
    - Dzień Dobry - odpowiedziała mama i zaprosiła nas do stołu. Tata tylko obserwował Marca, który starał się robić dobre wrażenie. Oczywiście mama była już nim zachwycona, ale najwyraźniej tato miał jakieś zastrzeżenia.
    - Marc, czym się zajmujesz? - zapytał tata po zjedzeniu posiłku. Fakt, że Marc wysiedział tyle czasu w ciszy było godne podziwu. - Bo gdzieś pracujesz, prawda?
    - Tak. Jestem piłkarzem.
    - Piłkarzem?
    - Tak - pokiwał twierdząco Bartra i spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się do niego szeroko i złapałam go za dłoń. - W tym sezonie zostałem przeniesiony do pierwszej drużyny Barcy.
    - To taki nijaki zawód. Masz jakieś wykształcenie?
    -Tato! - warknęłam i spojrzałam błagalnie na mamę, która na pewno mi pomoże.
    - Jospeh, daj spokój. Widzisz, ze to spokojny, miły chłopak - powiedziała szybko.
    - Na razie to wiem, że ma na imię Marc i jest piłkarzem. I to ja z nim rozmawiam, nie ty - odpowiedział jej, cały czas obserwując Bartrę. Mama szybko wstała i poszła przygotować deser. - Dziecko, ja muszę wiedzieć z kim spędzasz całe dnie i noce - tym razem zwrócił się do mnie.
    - Nie musi się pan martwić, bo Monica przy mnie jest bezpieczna. Może i nie znamy się zbyt długo, ale bardzo się polubiliśmy i nie mam złych zamiarów. I nie musi mi pan wierzyć - powiedział Marc. Tata popatrzył na niego i uśmiechnął się pod nosem. Wtedy wiedziałam, że Marc go przekonał.
    - Jeśli ją zranisz..
    - Nie zranię - nie pozwolił mu dokończyć i chwycił mnie za dłoń. - Pańska córka jest niezwykle cudowną istotką.
    - Wiem o tym i dlatego tak bardzo się o nią martwię.
    - Rozumiem - odpowiedział i uśmiechnął się do mnie lekko. - Obiecuje, że nie będzie przeze mnie cierpieć.
    - Dlaczego ja sobie tego nie nagrałam? - zapytałam z uśmiechem i pogłaskałam Marca po policzku. - Ale na pewno zapamiętam.
    - Czas na deser! - usłyszeliśmy głos mamy, która właśnie weszła do jadalni. Położyła na stole tort o smaku toffi i rozłożyła nam talerzyki. - To kiedy wybieramy się na mecz FC Barcelony?
    - Mamo, a od kiedy ty lubisz piłkarzy?
    - Od niedawna - odpowiedziała z uśmiechem i zabraliśmy się za pałaszowanie deseru.
    Po udanej rozmowie kwalifikacyjnej Marca udaliśmy się do mnie do pokoju, abyśmy mogli na spokojnie porozmawiać. Hiszpan wszystko dokładnie oglądał, co jakiś czas zadając kilka pytań.
    - Twój ojciec nie jest wcale taki zły na jakiego wygląda.
    - Tak? A to dziwne, bo twoja mina podczas obiadu mówiła co innego - uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po policzku.
    - Gadasz głupoty, kochanie - cmoknął w mnie usta i przyciągnął do siebie. - Co robimy wieczorem?
    - Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę.
    - Dobrze - wyszeptał i wpił się w moje usta. Jedyne czego teraz chciałam to, to by mnie całował i był przy mnie. Ani moi rodzice, ani Lora nie zdołają nas poróżnić i to było ważniejsze.

 *


    W niedzielę, Marc wystrojony niczym szczur na otwarcie kanału, powędrował do swojej dziuni. Wkurzał mnie niesamowicie jak lalował się przed lustrem, miliard razy się przebierał a potem z miną zbitego psa prosił mnie o radę. Pomogłam, bo co miałam zrobić? Nie pozwolę, żeby chodził po mieście jak jakiś menel.
    Więc cały dzień spędziłam przed komputerem. Sprawdziłam pocztę, popracowałam i miałam zamiar wziąć prysznic, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Owinęłam się szczelniej swetrem i poszłam otworzyć.
    -Cristian? - zdziwiłam się, bo właśnie Tello zastałam na progu.
    -Cześć - uśmiechnął się słabo.
    -Czemu przyszedłeś? Ciebie faktycznie ścigają paparazzi w przeciwieństwie do Vazqueza - wzięłam się pod boki.
    -Wiem - zrobił krok w moją stronę i otoczył mnie jedną ręką w pasie. - Doskonale też umiem liczyć i od balu nikt nie widział nas razem. Nie sądzisz, że dla zakochanej pary to długo? Czwartek od niedzieli dzieli kilka dni, zwłaszcza, że nikt nie wie o imprezie na plaży u Davida.
    -Wiem, ale się odsuń - wyszeptałam. - Tu nikt nas nie widzi.
    -Wpuściłem za sobą przypadkiem fotografa - uśmiechnął się szelmowsko i mnie pocałował. Najpierw zrobiło mi się gorąco, potem jeszcze bardziej gorąco, a potem się wściekłam, bo dotarło do mnie co zrobił.
    -Co takiego? - syknęłam.
    -Nic - wepchnął mnie do mieszkania i zamknął za sobą drzwi. - Nie denerwuj się.
    -Jak mam się nie denerwować?! - syknęłam i poszłam do salonu. - Patrz! - mój komputer dosłownie piszczał, bo co chwila dostawałam nową wiadomość. Wiadomość pełna naszych zdjęć! Sprzedałeś nas, pajacu!
    -Chyba o to chodzi, co? - rozsiadł się na kanapie. - Sprzedajemy siebie i mamy z tego kasę.
    -Bałwanie! Sprzedać siebie, a mieć medialny związek to zupełnie coś innego! Im bardziej nas ścigają tym lepiej dla ciebie, a ty się im podłożyłeś. Może jeszcze sam po nich dzwoniłeś, co?
    -Nie - pociągnął mnie za rękę i usiadłam obok niego. - Po prostu starannie nie zamknąłem za sobą drzwi do klatki - uśmiechnął się i zsunął sweter z mojego ramienia. - A jak mnie koleś spytał czy może mi zrobić zdjęcie to grzecznie odpowiedziałem, że nie, bo chcę zachować swoją prywatność i najlepiej niech udaje, że mnie nie widział - dodał.
    -Osłabiasz mnie - westchnęłam.
    -Lora? - założył moje nogi na swoje kolana i wsunął dłoń pod spódnicę. Spokojnie głaskał moje udo i intensywnie nad czymś myślał. - Nie uważasz, że powinniśmy potrenować?
    -Co? - spojrzałam na jego ręce. - Seks, bo chcesz wystąpić w reality show? - syknęłam.
    -Nie, całowanie - odparował czym rozbroił mnie zupełnie.
    -Nie umiesz się całować? - udałam głupka.
    -Umiem! - prychnął. - Ale my powinniśmy potrenować. Czasem pary całują się przed fotoreporterami.
    -My nie będziemy - pokręciłam głową.
    -Lora, ale powinniśmy. Będziemy bardziej wiarygodni! - jęknął.
    -Jesteśmy, Cristian.
    -Tylko trening czyni mistrza! - wyskoczył a ja się roześmiałam.
    -Jeden buziak, zgoda?
    -Zgoda! - przytaknął ochoczo. Zbliżył swoje usta do moich... a ja się odsunęłam.
    -Nie wiem czy to dobry pomysł... - mruknęłam i udałam, że się zastanawiam.
    -Doskonały! - zapewnił mnie gorąco.
    -Oj, Tello... - pogłaskałam go po policzku, a on uśmiechnął się słodko. Tak bardzo walczyłam z "grypą", ale jakoś nie mogłam się wykurować.
    -Barcelona - wyszeptał, a mnie po plecach przeszedł dreszcz. Nim się zorientowałam leżałam na kanapie a on wisiał nade mną. - Lora... - pochylił się i wpił w moje usta... Odleciałam i nawet nie wiem, gdzie skończyły się wygłupy a zaczęło coś poważnego. Jego zapach mnie otumanił, liczyła się tylko jego bliskość. Czułam się przy nim bezpiecznie, byłam sobą, taką prawdziwą Barceloną, a nie Lorą Bartrą. Nie lubiłam swojego pełnego imienia, bo nie lubiłam, gdy ktoś potrafił mnie przejrzeć na wylot. Lora to był skrót, powierzchnia. Prawdziwa ja byłam głębiej, ale tylko nieliczni się o tym przekonywali...
    -LORA! - wydarł się Marc w przedpokoju. - Paparazzi sterczą pod naszym blokiem! Nie możesz czegoś w tym zrobić?
    -A co? - warknęłam i odsunęłam się od Tello. - Twoja dziunia się nie pomalowała i boisz się, że narobi ci siary?
    -Nie - wszedł do salonu i uśmiechnął się szeroko. - Cristian, to za tobą tu przyleźli - powiedział zadowolony.
    -I pójdą razem z nim - mruknęłam i ruszyłam do wyjścia.
    -Może powinienem zostać? - szepnął przy drzwiach.
    -Może powinieneś zastanowić się nad tym w drodze do domu - fuknęłam i go wypchnęłam. Poprawiłam włosy i wróciłam przed komputer. Praca sprawi, że przestanę myśleć o tym pacanie. Jednak jak to bywa, ledwo siadłam ktoś zaczął walić do drzwi.
    -Otworzę! - zawołał Marc. - O, cześć! Lora, rodzice przyszli! - krzyknął. Zerwałam się i wyszłam na korytarz.
    -Hej! - wyściskałam oboje i przeszliśmy do salonu.
    -Fajnie was widzieć! - powiedział zadowolony Marc, gdy pałaszował ciasto, które przyniosła mama.
    -Synku, nie mieszkamy na końcu świata. Możesz nas odwiedzić - mruknęła i upiła łyk herbaty.
    -Synek jakby nie zajmował się głupotami to pewnie by odwiedził - odezwałam się.
    -Przecież trenuję! - oburzył się.
    -Nikt nie mówi o treningach, Marc - mama przewróciła oczami. - Jak przestałeś chodzić z Sandrą byłeś w domu codziennie, a teraz co? Może chcesz mi powiedzieć, że Lora robi ci jeść?
    -Mam inne rzeczy do roboty - prychnęłam.
    -Z tobą pogadam potem - dodała cicho, a tato zachichotał. Czyli nie przyjechali bo się stęsknili...
    -Nie rozumiem - mruknął Marc.
    -Chodzi o jednorazówkę - fuknęłam.
    -O Monicę? A co z nią nie tak? - nie załapał.
    -Klin klinem, rozumiem - pokiwała głową mama. - Ale czy to nie za szybko?
    -Mówiłam, że za szybko! - klasnęłam w dłonie. - Mówiłam, żeby się rozerwał, pobawił się, ale nie! Znalazł sobie tą... - urwałam, bo zabrakło mi słowa. - No, tą! - dokończyłam.
    -Marc? - tato spojrzał na swojego młodszego syna.
    -Lubię Monicę - powiedział poważnie. - Jest świetną osobą, dobrze się przy niej czuję, nie udaję. Jest całkiem inna niż Sandra, pracuje, chce w życiu coś osiągnąć. Poznałem jej rodziców, są całkiem spoko - zaczął swój wywód. - Monica nawet dyskutuje z Lorą, tylko jeszcze nie ma tej olewatości co ja - uśmiechnął się, a tato cicho westchnął.
    -Czego się spodziewałeś? Miałeś w domu dwa egzemplarze, a ona na razie ma jeden - szepnął.
    -Alec! - syknęła mama. - Bardzo się stawia? - zwróciła się do mnie.
    -Koło tyłka mi lata - machnęłam ręką.
    -Marc, synku, idź kup ojcu gazetę. Musimy pogadać z Lorą - zmieniła temat.
    -Czemu nie mogę zostać? Kupicie jak będziecie wychodzić - burknął.
    -Nie dyskutuj z matką - warknął, a Marc posłusznie wstał i wyszedł. Takie zasady panowały w mojej rodzinie. Braci ochrzania się przy mnie, mnie bez nich. Do dziś nie wiem czemu tak jest, ale jest i nikt tego nie podważa.
    -Co z tą Monicą? - zainteresowała się mama.
    -Miała być przygodą na jedną noc, ale niestety nie jest - rozłożyłam ręce. - Na razie próbuję ją zniechęcić, odepchnąć od Marca, ale im ja jestem wredniejsza tym ona się do niego bardziej zbliża. Ogólnie wydaje się mieć poukładane w głowie, ale ciut ja trzeba wyszkolić. Plus jest taki, że znosi moje docinki, ale dla dobra Marca zrobi wszystko. Wzięła ode mnie każdy prezent i nie protestowała jakoś namiętnie.
    -Będzie coś z tego? - spytał tato.
    -Boję się, że tak - pokiwałam głową.
    -A Tello? - wystrzeliła mama i spojrzała na mnie groźnie. - Prawda czy ściema?
    -Ściema - odpowiedziałam szczerze. Rodzicom nigdy nie kłamię. Całemu światu mogę mydlić oczy, ale nie im. - Medialny związek. On potrzebuje kasy, ja rozgłosu.
    -Nie przegnij, skarbie. Też ma uczucia, póki oboje wiecie, że to gra jest dobrze, ale stąpasz po cienkim lodzie - ostrzegła.
    -Wiem, mamuś - mruknęłam. - Lubię go, ale obiecałam sobie kiedyś, że nie będę z przyjacielem Marca czy Erica. Odprawiłam z kwitkiem Sergiego Roberto, jak będzie trzeba to odprawię i Cristiana.
    -Zobaczymy... - Tato uśmiechnął się tajemniczo.
    -Barcelona. - Mama popatrzyła mi głęboko w oczy. - Uważaj na siebie.
    -Będę - puściłam jej oczko.
    -Talia, czas na nas. - Tato spojrzał na zegarek.
    -Idziesz dziś na jakąś imprezę. Ostatnio miałaś przepiękną sukienkę! - zachwyciła się.
    -Mam coś dla ciebie! - zerwałam się i pociągnęłam ją do swojego pokoju. - Są cudne! - wyjęłam z pudełka perfumy od Versace.
    -Wspaniałe! - pochwaliła, gdy powąchała.
    -Catalonia! - syknął tato stojąc w drzwiach.
    -Nie mów tak do mnie! - warknęła.
    -To twoje imię - uśmiechnął się.
    -Ale to nie powód, żebyś do mnie tak mówił! - burknęła.
    -Gazeta! - zakomunikował Marc.
    -Dzięki, synu - tato poklepał go po ramieniu. - Talia?
    -Do zobaczenia! - wycałowała nas i wyszli. Oprócz urody i charakteru łączy mnie z mamą coś jeszcze, coś niezwykle charakterystycznego. Obie mamy alergię na swoje imię. O ironio, Catalonia ma córkę Barcelonę. Mamie nie udało się wygrać z ojcem i dał mi imię takie jakie chciał: Barcelona.
    -Mogę zjeść resztę ciasta? - zawołał z kuchni Marc.
    -Możesz!

***

Bardzo Was przepraszam, że dopiero teraz, ale klasa maturalna wcale nie jest taka fajna.. A na dodatek moje życie prywatne trochę się zmienia :D Ale podoba mi się to! 

Do napisania :)