sobota, 27 kwietnia 2013

rozdział dziesiąty

    Cesar tak bardzo uparł się na ten wyjazd do rodziców, że załatwił nam lot na kolejny dzień. Musiałam szybko spakować kilka rzeczy i co najważniejsze: wybrać odpowiedni strój. Nienawidziłam tego, ponieważ od zawsze czułam się lepiej w luźnych ciuchach.
    Kiedy wybierałam sukienkę do moich drzwi się ktoś dobijał. Domyśliłam się, że to Alarcon, więc krzyknęłam, że otwarte i ma wejść. Po kilku sekundach pojawił się w mojej sypialni.
    - Wyłaź stąd - warknęłam, bo byłam w samej bieliźnie. On oczywiście mnie nie posłuchał, tylko oparł się o drzwi i uśmiechnął szeroko. - Alarcon, wyjdź! - dodałam.
    - Mnie nie przeszkadza, że jesteś w bieliźnie - odparł zadowolony.
    - To nie jest zabawne. Nie mam się w co ubrać.
    - Właśnie widzę.. Masz szafę pełną ubrań!
    - Ale nic się nie nadaje - jęknęłam cicho i zabrałam się za przeglądanie sukienek. Co chwilę zmieniałam zdanie i nie wiedziałam, którą wybrać.
    - Jak szłaś do Villi to też tak przeżywałaś? - zapytał z uśmiechem na twarzy.
    - Nie. Rodzice Luki dobrze mnie znali i nie miałam tego problemu. Powiedziałeś w ogóle swoim, że przylecisz ze mną?
    - Tak. Ruszaj się, bo nie mamy czasu, Rose.
    - No już, już - mruknęłam i wybrałam turkusową sukienkę, szpilki i czarną torebkę.
    Po godzinie siedzieliśmy już w samolocie i o mało nie umarłam ze strachu. Od małego nienawidzę latać i za każdym razem mam z tym problemy. Teraz Cesar musiał mnie trzymać przez cały lot za rękę.
    - Niech to się już skończy - wyszeptałam cicho, mając zamknięte oczy.
    - Jak ty wylatujesz na mecze?
    - Olaya zawsze siedzi ze mną i opowiada jakieś śmieszne historyjki.
    - Ja też ci mogę coś opowiedzieć - odparł radośnie i zaczął nawijać o swoich przygodach z dziewczynami. To było tak ciekawe, że zasnęłam. Kilka minut przed lądowaniem poczułam jak próbuje mnie obudzić.
    - Rose, Rose.. Wstawaj.
    - No już - mruknęłam cicho i otworzyłam oczy. - Lądujemy?
    - Tak - odpowiedział i ścisnął moją dłoń.
    Na lotnisku czekały na nad dwie siostry Alarcona - Penelope i Sylvie. Obydwie miały ciemne włosy oraz oczy i piękny uśmiech. Wyglądały jak ich mama, którą dość dobrze kojarzyłam. Pamiętam, że była kilka razy u nas z Isco.
    - Laseczkę sobie przywiozłeś? - zapytała go Sylvie, która podeszła do nas jako pierwsza. Przytuliła się do braciszka i zmierzyła mnie wzrokiem.
    - Siostra - warknął i przygarnął mnie do siebie. - Opanuj się. To jest Rose, a to moje dwie siostry, Sylvie i Penelope - dokonał mojej prezentacji i skierowaliśmy się do samochodu.
    Cesar usiadł z przodu z Sylvie, a ja z Penelope z tyłu.
    - Nie przejmuj się nią - mruknęła cicho, posyłając mi szeroki uśmiech. - Jest zła, bo Cesar nigdy nie przyprowadził dziewczyny do domu.
    - Naprawdę?
    - Tak - pokiwała potwierdzająco głową. - Stwierdziła, ze to na pewno coś poważnego.
    - My nie jesteśmy razem.
    - Ale będziecie - puściła mi oczko i dołączyła się do rozmowy swojego rodzeństwa.


*

    Nie mogłam uwierzyć w to co robię. Zamiast wylegiwać się z Aitorem, oglądać głupie zdjęcia z Julią czy chociażby robić obiad z Iriną... Siedziałam w kafejce w Bergen i wpatrywałam się w Morze Północne. Tak w tym Bergen w Norwegii i to Morze Północne oblewające zachodnie wybrzeża Półwyspu Skandynawskiego. Pomysły mojego brata kiedyś mnie wykończą.
    -Tu jest przepyszna kawa - zachwycił się Fabian i upił łyk. Postawił kołnierz marynarki i puścił mi oczko. Tu nie było słonecznego lata jak w Hiszpanii, ciut od tego morza nam wiało.
    -Po co mnie tu ściągnąłeś? - syknęłam.
    -Sis, kocham twoje zaufanie - wyszczerzył zęby.
    -Do rzeczy?
    -Mieszka tu księżniczka, która zrzekła się praw do tronu.
    -I co z tego? - nie zrozumiałam. Mózg Fabiana śmigał między różnymi faktami i informacjami, o których niekiedy nie miałam pojęcia, więc jak miałam nadążać?
    -Racja, dla ciebie to nie ma znaczenia. Chodzi o to, że musimy ustawić Damianowi kontrakt.
    -My? - prychnęłam. - Sam to robiłeś, albo zajmowała się tym mama. Nie zapominajmy o armii prawników - zakpiłam.
    -Problem tkwi w tym, że owy mężczyzna to fascynujący przypadek. Lubi robić interesy z rodzinami i kocha brunetki! Zwłaszcza młode i pełne życia. Rozchmurz się trochę, bo da ci trzydzieści lat, a nie dwadzieścia. Chyba tego nie chcesz, co?
    -Siedzę w Norwegii, marznę! Jak mam się rozchmurzyć? - wkurzyłam się.
    -Pomyśl, że pomagasz Damianowi. On naprawdę potrzebuje kasy, musi zadbać o przyszłość syna - wytoczył swój najcięższy argument. Rodzice uważali, że aby mieć dziecko trzeba nas na to stać. Gdy Damian zrobił sobie Lucasa zarabiał marne kilkanaście tysięcy jako pomocnik Barcy B. Dopiero w Interze dowiedział się co to znaczy dobrze zarabiać. Teraz ma kasy jak lodu, ale Fabian i tak postanowił, że będzie mu to mnożył jak tylko się da. W końcu dzięki jego gapiostwu został wujkiem. - Wiesz, że małe dziecko potrzebuje kasy. Zwłaszcza, gdy chcesz, żeby jego matka poświęciła mu się całkowicie i w związku z tym nie może pracować. Utrzymanie ich dwojga, plus ogromny dom to spore wydatki, Mila.
    -Jakby koleś lubił blondynki to zabrałbyś Rose? - zmieniłam temat.
    -Żeby mnie facet skreślił na zawsze, bo jej niewyparzony jęzor by coś wypalił? Nigdy! - oburzył się. - Szybciej Pauline, ale tu kwestią ryzykowną byłoby jej pochodzenie. Ty jesteś idealna! Siostra, piłkarka, modelka - uśmiechnął się.
    -Nie chciałeś przyjeżdżać tu sam a mama nie mogła? - domyśliłam się.
    -Dokładnie - pokiwał głową.

*

    Kiedy dotarliśmy pod dom Cesara o mało nie dostałam zawału. Bardzo się denerwowałam choć tak naprawdę nie miałam czym, bo przecież nie jesteśmy parą.
    - Uspokój się - powiedział Alarcon i weszliśmy do środku. W salonie siedział jego ojciec z mamą, którzy najwidoczniej czekali na nas. Przywitał się z nimi i spojrzeli na swojego syna wyczekująco.
    - Cóż to za dama? - zapytała jego matka, chociaż wiedziała kim jestem.
    - To moja przyjaciółka, Rose Bartra - powiedział z uśmiechem.
    - Wiedziałem, ze ją skądś kojarzę - odparł jego ojciec. - Co słychać u Marca? - zapytał po chwili.
    - Wszystko dobrze - odpowiedziałam nieśmiało.
    - Francisco, nie zamęczaj biedulki pytaniami o kolegę. Na pewno jest zmęczona. Przygotowałam dla ciebie pokój, Rose.. Cesar cię zaprowadzi - powiedziała Esther - jego mama. - Za 10 minut zejdźcie na obiad.
    - Dobrze, mamusiu - westchnął Alarcon i ruszyliśmy na górę. - Widzisz, nie było tak źle.

    Wspólny obiad nie był taki zły. Rodzice Cesara byli bardzo mili oraz rozmowni.. Jednak jeśli chodzi o jego siostrę, Sylvie to czuje, że mnie nie polubiła.
    - Jesteś zmęczona? - usłyszałam głos Alarcona, który właśnie przyszedł do mojego pokoju.
    - Trochę. Nienawidzę tych samolotów - jęknęłam, przypominając sobie nasz dzisiejszy lot.
    - Przesadzasz. Samoloty wcale nie są złe.
    - Ty się nie znasz - przewróciłam oczami i położyłam się na łóżku. - Chyba zaraz pójdę spać.
    - Już? - zapytał, kładąc się obok mnie. - Ja nie jestem zmęczony.
    - Ale ja tak. Byłam dziś bardzo zestresowana, ale jest już okej - odwróciłam się do niego i posłałam mu lekki uśmiech.
    - Mówiłem ci, że wszystko będzie dobrze, to mnie nie słuchałaś - mruknął i zbliżył swoją twarz do mojej. - Rose.. - wyszeptał, a po moim plecach przeszedł dreszcz. Po chwili złączyliśmy się w czułym pocałunku, który przerwał nam jego ojciec.
    - Rosario, nie widziałaś czasem Cesara? - zapytał, ale po chwili dodał. - Ups, przepraszam.
    - Już idę - mruknął Alarcon i wyszedł z ojcem z pokoju. Widocznie stanęli tuż przy drzwiach, bo słyszałam ich całą rozmowę.
    - To tylko przyjaciółka, tak?
    - Tato.. Nie muszę ci się spowiadać.
    - Nie musisz, ale ojcu możesz powiedzieć!
    - Obiecuje, że jeśli będzie coś więcej, to dam ci znać - odparł Cesar. - Szukałeś mnie?
    - Tak. Rozmawiałem z trenerem i możecie juto wpaść - powiedział Isco.
    - Ok. Dzięki, tato - mruknął Cesar i po chwili wrócił do pokoju. - Mój tata nie ma wyczucia czasu - znów położył się obok mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. - Jutro możemy wpaść na stadion.
    - Super. Obejrzymy coś?
    - Pewnie! - odparł i sięgnął po pilota. Po kilkunastu minutach zasnęłam wtulona w jego ramiona.

*

    Jeżeli nie tak dawno zastanawiałam się co robię w Norwegii z Fabianem, tak teraz dumałam jak to się stało, że siedziałam w domu rodziców w Barcelonie, a obok mnie na kanapie gnieździł się Vazquez... W sumie dwóch, z tym, że Aitor stał przy oknie.
    Moja mama wyginała się przy kominku coś opowiadając, a tato jak to tato, siedział w fotelu, głowę opierał na ręku i wpatrywał się w nią z zachwytem. Jeśli to nie jest prawdziwa miłość to nie wiem czym ona jest.
    Ostatnio łapałam Aitora na takich samych spojrzeniach, którymi tato raczył mamę i... Nie przerażały mnie. Przeciwnie, dawał mi bezpieczeństwo, którego szukam całe swoje życie.
    Bo co ja wiem o bezpieczeństwie? Dziecko, które pędząc za marzeniem w wieku dziesięciu lat opuściło rodziców? Zamieszkałam z wujkiem Cristiano, który mnie kochał, dał cudowną rodzinę, ale to zawsze nie było to. Brakowało mi czegoś nie wiem o co mi chodzi. Przy Aitorze zawsze czułam się dobrze, spokojnie. Na początku wystarczyło mi, że jest moim kolegą i gra ze mną w piłkę. Potem był przyjacielem, gdzieś przewinął się pierwszy pocałunek, pierwszy raz... Nawet nie wiem kiedy, ale wytworzyła się we mnie potrzeba jego bliskości. Nie chciałam tylko związku. Bałam się tego jak ognia. Tu ogromną rolę odegrały wszystkie biografie piłkarskie, gdzie niewdzięczni autorzy wypisywali o rozwiązłości gwiazd futbolu. Przerażała mnie myśl, że Aitor mnie kiedyś opuści... Tylko, nigdy tego nie zrobił. Gdy zaczęliśmy ze sobą chodzić (to tak krótko, a ja mam wrażenie, że jestem z nim od zawsze!) uspokoiłam się. Tylko to nie był jeszcze mój maksymalny spokój. Mogłam osiągnąć wyższy poziom.
    -Mila - Aitor wyciągnął rękę, a ja z ulgą wstałam i wyszliśmy do ogrodu.
    -Nie mogłabym z nimi mieszkać - uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
    -A może zamieszkasz ze mną? - spytał cichym głosem.
    -Chcesz? - szepnęłam. Nie przerażała mnie ta myśl, przyjęłam jego propozycję tak naturalnie jakby mnie pytał czy chcę czekoladę.
    -Jakbym nie chciał to bym nie proponował, co? - przytulił mnie. - Mila, jest jeszcze jedna kwestia. Przemyślałem to sobie dokładnie! - zaznaczył dobitnie. - Naprawdę to myślę o tym od kilku miesięcy, a teraz kiedy zostaliśmy oficjalnie parą... - urwał i sapnął.
    -Wyduś to z siebie.
    -Twoja mama może dostać zawału - mruknął.
    -Moja mama przeżyła tak wiele rzeczy i nadal dycha. Nieślubny wnuk, wyprowadzkę dzieci, bzykanie wszystkiego przez Fabiana, intrygi... - wyliczałam.
    -Zostaniesz moją żoną? - wypalił i wtedy dopiero mnie wcięło.
    -Co? - wytrzeszczyłam oczy.
    -Mówiłaś, że czujesz się przy mnie dobrze, ale czegoś ci brakuje. Może ten ostatni element twojego bezpieczeństwa to ślub? To jak? - wstrzymał oddech.
    -Tak - pokiwałam głową podejmując błyskawiczną decyzję. Raz się żyje, nie?
    -Chodź - wziął mnie za rękę i odważnie wkroczył do salonu.
    Mama na nasz widok urwała swoją żywiołową przemowę i popatrzyła przenikliwie tymi ciemnymi oczami.
    -Coś mi mówi, że będzie ciekawie - usiadła obok Vazqueza.
    -Chcemy się pobrać - powiedział Aitor, a mama popatrzyła na ojca i uśmiechnęła się ironicznie.
    -Tello, nie masz wrażenia, że czas się cofnął? - syknęła. - Tylko zamiast Rubio jest nasza córka, a zamiast mojego przygłupiego brata stoi Aitor. Poza tym to samo!
    -Jest różnica, mamo - odezwałam się. - Wujek znał ciocię krótko, a ja znam Aitora całe życie.
    -Zgadza się - pokiwał głową Alvaro Vazquez. Szkoda tylko, że w tej rozgrywce jego zdanie liczy się tyle co muchy na ścianie.
    -Ja mam dwadzieścia trzy lata, a nie dwadzieścia jak Marc - dodał Aitor.
    -Teoretycznie parą jesteśmy od niedawna, ale praktycznie... - urwałam i rozłożyłam ręce. Wszyscy wiemy, że od kilku ładnych lat ze sobą sypiamy.
    -Wiecie - mama uśmiechnęła się delikatnie, ale w oczach miała te diabelskie błyski co Fabian. - Zgoda pod warunkiem, że podpiszecie wszystkie intercyzy, papiery i umowy, które wam dam... Cicho, robaczku - pokręciła palcem, gdy Aitor chciał coś powiedzieć. - Skoro się tak kochacie, to nie planujecie rozwodu, a co za tym idzie nigdy moje kontrakty nie wejdą w życie.
    -Chciałem tylko powiedzieć, że nie chcemy medialnego ślubu. Związek może być, ale ślubu w prasie ma nie być - powiedział Aitor. Matko, czyta mi w myślach.
    -Dobra - mama wstała i uścisnęła nam ręce. - To co, za dwa dni? - uśmiechnęła się.

*

    Gdy Mila z Aitorem i Alvaro wyszli, Lora skierowała się do swojego gabinetu. Usiadła przy biurku i westchnęła cicho. Wybrała numer Fabiana i wzięła do ręki zdjęcie jej dzieci. Nie takie miała dla nich plany, ale postanowiła, że dam im wolną rękę. W końcu ona dostała to samo od rodziców, tylko jej dzieciaki były inne niż ona... Chociaż czy Fabian był inny? Był doskonalszy. Natomiast Damian i Mila mieli tak samo dobre serca jak Cristian. Nie lubili intryg i knucia, które kochał Fabian, ale brali w ich udział, bo ich o to proszono.
    Dlaczego zgodziła się na ślub córki? Była już starsza, miała większe doświadczenia niż dawna, prawie dwudziestoletnia Lora, która nie chciała małżeństwa brata... Poza tym wiedziała czemu Mila tego chciała. Lora czuła to samo do Tello. Dawał jej wszystko, ale potrzebowała przypieczętowania, ślubu. Mamiła się długo, długo odkładała i kręciła, ale w końcu stwierdziła, że dalej nie da rady.
    Postanowiła, że sporządzi doskonałe umowy i będzie się modlić, żeby nigdy ich nie użyć.
    ~Halo? - jęknął zaspany Fabian.
    -Synu, jest piąta po południu.
    ~Co w związku z tym? - ziewnął.
    -Nic - westchnęła. - Doskonałe materiały na temat młodego Fabregasa.
    ~Wiem, mamuś.
    -Twoja siostra bierze ślub za dwa dni - powiedziała i czekała na reakcję.
    ~Żart czy serio?
    -Serio. Ceremonia za dwa dni.
    ~Czemu nie krzyczysz?
    -Bo wiem czemu to robi.
    ~Zanim się wkurwię... Powinienem?
    -Fabi, chodzi o Aitora - mruknęła. - Tego, którego nie odstępuje na krok odkąd zamieszkała w Madrycie.
    ~Co na to ojciec?
    -Cieszy się. Mila też jest szczęśliwa.
    ~Blokujemy wszystko?
    -Blokujemy.
    ~Nie mogła po prostu z nim zamieszkać? - burknął.
    -Największe bezpieczeństwo daje ci ślub - powiedziała łagodnie.
    ~Mnie dobre gumki - wypalił i nie mogła się nie uśmiechnąć.
    -Wyniki dziecka tamtej Greczynki są negatywne - zerknęła w papiery.
    ~Wiedziałem - powiedział zadowolony.
    -Wolałam się upewnić.
    ~Mamuś, upewniasz się tak z każdą.
    -Strzeżonego Pan Bóg strzeże - uśmiechnęła się. Odkąd została babcią postanowiła, że będzie lepiej pilnować synów. Każdą dziewczynę, która zaliczył Fabian, pilnowała przez trzy miesiące. Jeśli po tym okresie okazywało się, że jest w ciąży dochodziło kolejne sześć miesięcy obserwacji. Po porodzie dyskretnie robiono dziecku testy DNA, ale żadne nigdy nie były pozytywne. Fabian sypiał z łatwymi dziewczynami, a nie porządnymi.
    ~Wiedziałem, że Mila tak skończy - westchnął.
    -Jest szczęśliwa.
    ~To najważniejsze. Widzisz co wyprawia nasza Rosita? Co za zdebilniałe dziecko! - warknął.
    -Blokuj wszystko. Rose musi zniknąć z radarów. Wykorzystajmy lukę i walnijmy tam Milę i Aitora.
    ~Naprawdę się nie zdenerwowałaś?
    -Spłynęło to po mnie jak po kaczce. Dziwne, nie? - zadumała się. - Po prostu potrafię już nad sobą panować. Też się tego nauczysz. Zamiast sprzeciwiać się ludziom, lepiej ich pilnować.
    ~Jasne. Idę pod prysznic.
    -Pa - rozłączyła się.

***

Jeszcze trzy + epilog i koniec! :)

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, VAZQUEZ! :D