wtorek, 14 maja 2013

rozdział trzynasty

    Ustaliłam z Cesarem, że przestanę ukrywać się w domu. W końcu minęły już całe trzy miesiące i pogodziłam się z tym, że będziemy mieli dziecko, ale nie byłam pewna tego, czy chce, aby inni o tym wiedzieli. Jednak ciocia Lora organizowała bal charytatywny, na którym ma się wstawić cała rodzina.
    - Nie lubię takich przyjęć - mruknęłam, siadając na kanapie. - Trzeba się ciągle uśmiechać.
    - Nie marudź, kochanie - odpowiedział Cesar, który właśnie wiązał sobie krawat. - Zaraz ma wpaść Fabian.
    - Wiem, wiem - westchnęłam i włączyłam TV. - Ma dla mnie strój.
    - Jaki on kochany - uśmiechnął się i spojrzał się na mnie. - Jak wyglądam?
    - Bardzo, bardzo ładnie - podeszłam do niego i pocałowałam go w usta. - Mnie się podobasz.
    - I to wystarczy - puścił do mnie oczko i musnął moje usta swoimi wargami.
    Niestety, przerwał nam dzwonek, który zwiastował gości.
    - To pewnie Fabian. Otworzę - mruknął Cesar i ruszył do drzwi. Ja znów usiadłam na kanapie.
    -Cześć, przyszła mamusiu! - zawołała radośnie Mila, która wpadła do środka przed bratem.
    -Cześć - uśmiechnęłam się lekko.
    -Jak się czujesz? - usiadła obok mnie. - Fabi ma dla ciebie wspaniały strój!
    - Dobrze. Przecież nie jestem chora! - powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko. - I nie będzie nic widać? W sumie to nie za wiele widać, ale panikuje.
    -Nie będzie nic widać - odezwał się lodowatym głosem Fabian. - Nie może.
    - To dobrze. Nikt nie może wiedzieć - odparłam.
    - Niedługo i tak się dowiedzą. Ile mamy jeszcze to ukrywać? - wtrącił się Cesar.
    -Do porodu - odparła z powagą Mila. - Rose nie będzie chodzić gdzie nie powinna i nikt się nie dowie.
    - I mamy siedzieć w zamknięciu? To bezsensu!
    -Tobie nikt nigdzie nie każe siedzieć, Cesar - Fabian wysilił się na spokój. - Rose tym bardziej nie. Po prostu będzie na siebie uważać. Chodzić tylko tam gdzie musi, a już na pewno nie musi tam, gdzie jest dużo ludzi i dużo aparatów, które zrobią jej zdjęcia. Nie jestem wszechmocny, wszystkiego nie upilnuję.
    - Przestańcie, dobra? - jęknęłam i wstałam. - Nie lubię chodzić na żadne przyjęcia, więc nie będę tam chodzić.
    - Spoko. Jak chcesz - warknął Cesar.
    -Będziesz chodzić na te, które musisz. Czyli wyprawiane przez naszą mamę lub twoich sponsorów - położył na ławie ogromne pudło. - Wykorzystamy Milę do odwrócenia uwagi od ciebie. Pamiętaj, żeby nie fotografować się z nią i zasłaniać brzuch torebką - instruował. - Wszyscy i tak polecą do niej, bo jak to gryzipiórka, są nienasyceni cudzym szczęściem - przekręcił oczami. - Mila będzie błyszczeć z Aitorem, a ty sobie staniesz z boczku, najlepiej z mamusią i nie będziesz się rzucać w oczy.
    -Na koniec zrobią nam urocze rodzinne zdjęcie i będziesz mogła iść - dodała Mila.
    - Okej. Może nie będzie tak źle? - zapytałam sama siebie i uśmiechnęłam się do Cesara. - Rozchmurz się, bo wyglądasz jakby ci pół rodziny wybili. Rozumiem, że mój tato też będzie? - zwróciłam się do Fabiana.
    -Ta, odszczepieńce też - westchnął.
    -Ville też - mruknęła Mila i wstała
    - Luca też będzie? - zainteresowałam się.
    -Kurwa - zniecierpliwiony Fabian zerknął na zegarek. - Przygłuchłaś w tej ciąży? VILLE! OBAJ!
    - Nie drzyj się - warknęłam. - Trzeba było tu nie przychodzić.
    - A co cię tak interesuje ten Villa? Będzie, to będzie, a jak nie, to nie. Proste - mruknął Cesar. - Akurat oni nas mało obchodzą.
    -Stara miłość nie rdzewieje - powiedział złośliwie. - Sis, idziemy - wyciągnął rękę, którą Mila błyskawicznie chwyciła.
    -Pojedziemy jeszcze po te buty? - wyszeptała.
    -A potem po Paulitę na lotnisko - odparł. - O dwudziestej, zgodnie z zaproszeniem - rzucił przez ramię.
    -Tylko je weźcie, bo was nie wpuszczą - uśmiechnęła się Mila.
    - Ok - pokiwałam twierdząco głową i wzięłam pudełko ze strojem do sypialni. - Pójdę się przebrać.
    - Wydaje mi się, że Fabian mówi prawdę - mruknął Cesar, który powędrował za mną.
    - Z czym?
    - Że stara miłość nie rdzewieje - warknął.
    - Zgłupiałeś, Cesar? - zapytałam i wyjęłam sukienkę z pudełka. - Za kilka miesięcy urodzę ci dziecko, a ty mi tu o Villi pierdolisz!
    - To co się tak o niego pytasz? - zapytał.
    - Bo znając go, to będzie się obok mnie kręcił. A doskonale wiesz, że chce uniknąć skandalu - jęknęłam i ściągnęłam ciuchy. - Przestań mówić głupoty.
    - Niech będzie - powiedział i podszedł do mnie. - Nie chce cię stracić.
    - I nie stracisz - uśmiechnęłam się lekko i dałam mu szybkiego całusa w usta. - Nie komplikujmy sobie dzisiejszego wieczoru, dobrze?
    - Dobrze - pokiwał twierdząco głową.

*

    Fabian, dumny niczym paw przechadzał się po ogrodzie rodzinnego domu. Wszędzie kręcili się ludzie, biegali kelnerzy i kelnerki, czaili się dziennikarze, błyskały flesze... Tak, zdecydowanie Fabi był w swoim żywiole. Cieszył go fakt, że całą uwagę otoczenia skupia na sobie Mila i Aitor. Jego siostrzyczka prezentowała się przepięknie, co chwila uniosła rękę by poskromić opadające na twarz loki. Na palcu lśnił wtedy pierścionek z pięknym szafirem. Zaręczynowe cacko. Sam Vazquez też wyglądał przyzwoicie. Dobrze skrojony garnitur, doskonałe dodatki i najpiękniejszy brylant jaki mógł sobie wymarzyć - Mila.
    Damian stał z boku i rozmawiał z jakimś darczyńcą. Tak, potrafił zbajerować ludzi i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Rozpoczynał rozmowę jako syn szatańskiej Lory, zdolnego Cristiana, brat diabelnego Fabiana, pięknej Mili i piłkarz Interu Mediolan, który od czterech lat usiłował wygrać Ligę Mistrzów... A kończył pogawędkę jako uroczy i odpowiedzialny młodzieniec, kochający swojego syna Lucasa i martwiący się o rodzinę. W ten sposób mógł urobić każdego, a potem wkraczał ktoś kompetentny, żeby wykorzystać jego dobre intencje.
    Młody Tello ruszył w swój dalszy obchód. Lora i Cristian stali w towarzystwie Marca i Erica Bartrów. Mama już była nieco zdenerwowała, ale ojciec uspokajająco trzymał ją w pasie. Tymczasem Marc opowiadał o czym z przejęciem, a Eric cicho wzdychał.  Ludzie przez lata się zmieniają... Chyba. Ponoć Marc Bartra jaki był taki jest i nadal ma swoje złote pomysły, co ogromnie działało na nerwy Lorze. Gdyby był jakimś tak zwykłym gościem już dawno uciekał by gdzie pieprz rośnie. Jednak Lora nie mogła załatwić własnego brata, kochała go, a to, że ją denerwował. Taki jego urok... Albo jego brak.
    Ku ogromnemu zadowoleniu Fabiana Rose go posłuchała i stała grzecznie z boku zasłaniając brzuch torebką. Towarzyszył jej oczywiście Cesar, ale był troszkę naburmuszony. To akurat Fabiana nie interesowało wcale.
    -Hej! - stanęła przy nim Pauline i cmoknęła w policzek.
    -Cześć, piękna - uśmiechnął się. Chwycił ją pod ramię i kontynuował swój obchód.
    -Jutro ogłoszą mój akt zrzeczenia się praw do tronu Monako - szepnęła.
    -Gratuluję - pokiwał głową.
    -Poza tym trzeba pogratulować młodemu Messiemu, że rozbił kolejny samochód - zaśmiała się cicho.
    -Prowadź - ucałował jej dłoń.
    -Pojutrze lecę do Los Angeles.
    -Odwiedzę cię.
    -Nie będziesz miał treningu?
    -Od jutra mam kontuzję - puścił jej oczko. - Wybacz, muszę coś załatwić.
    -Tylko pamiętaj, że to zwykła tancerka, a nie jakieś go-go - upomniała go.
    -Pamiętam - cmoknął ją w usta i ruszył w kierunku Bruno, który smętnie sterczał przy oczku wodnym. - Kuzynku! - otoczył go ramieniem.
    - Siema, Fabian! Jak się bawisz? - odpowiedział mu.
    -Dobrze, a ty? Taki smutny jesteś? - skrzywił się. Miało być współczucie, ale wyszedł mu jakiś grymas.
    - Chyba widać? Nienawidzę takich durnych bali!
    -Tak... - podrapał się po głowie. - Jakbyś wziął towarzyszkę...
    - Daj mi spokój - machnął ręką i spojrzał się na niego. - Nie każdy ma tyle szczęścia, co ty.
    -Frajerze, o szczęście trzeba walczyć! A ty co? Patrzysz się w tą Olivię jak w obrazek i co? To nie film i miłości sobie nie wytańczysz!
    - To nie jest takie proste! Zwykłą laskę na imprezie potrafię zbajerować, ale jej nie!
    -To jej nie bajeruj - wzruszył ramionami. - Te, na których nam zależy trzeba zdobyć inaczej niż te, które bzykniesz na strzelenie palcami.
    - Wiem, wiem - jęknął. - Ale kiedy jest obok mnie, to zaczynam robić z siebie kompletnego idiotę!
    -Serio? Nie można udawać kogoś kim się jest - zaśmiał się.
    - Zabawne, kuzyneczku. Wybacz, ale nie mam ochoty na takie żarty - mruknął i zrobił kilka korków do przodu. - Przestań się ze mnie nabijać - dodał po chwili, odwracając się do Fabiana.
    -Samolot czeka na naszym lotnisku, w Londynie dostaniesz bukiet róż. Masz ostatnią szansę. Weź bądź w końcu facetem, a nie pedałem!
    - Nie jestem pedałem! Już tyle razy próbowałem, że daruje sobie te jaja i wyjadę gdzieś - jęknął.
    -Najlepiej w jedną stronę na Marsa - zadrwił. - Z choinki się, kurwa, urwałeś? Zrób ostatnie podejście, zaryzykuj, a jak nie wypali to pójdziemy się napić.
    - Dobra, niech będzie. Ten ostatni raz mogę spróbować - powiedział. - I dzięki, Fabian.
    -Powinienem dostać jakąś nagrodę za mój geniusz - mruknął i poszedł do Pauline.

*

    Cesar towarzyszył mi przez cały wieczór. Mieliśmy szczęście, że żadne z nas nie przyciągało uwagi fotoreporterów, bo jeszcze ciąża wyszłaby na jaw. Oczywiście Alarcon by się cieszył, ale ja nie.
    - Chodźmy usiąść. Nogi zaczynają mnie boleć - mruknęłam i złapałam go za dłoń.
    - Dobrze - odpowiedział i ruszaliśmy do naszego stolika. Kilka sekund później przed nami wyrósł Luca.
    - Witam, gołąbeczki - powiedział z cwanym uśmieszkiem na twarzy. - Jak słodko dzisiaj wyglądacie.
    - Odwal się, Villa - warknął Cesar, nawet na niego nie patrząc. - Nie mamy ochoty z tobą rozmawiać.
    - To ja nie powinienem chcieć rozmawiać z tobą. Trzymaj jęzor za zębami, bo koledzy z drużyny mogą się od ciebie odwrócić - mruknął z uśmiechem. - Rodriguez już cię nienawidzi.
    - Nie obchodzi nas to - powiedziałam spokojnie. Chciałam go wyminąć, ale złapał mnie za ramię. - Puszczaj - warknęłam.
    - Nie tak prędko.
    - Puszczaj ją, rozumiesz? Trzymaj się od nas z daleka, bo przestanę nad sobą panować - powiedział poważnie Cesar i szybkim krokiem udaliśmy się do stolika.
    - Lepiej chodźmy na świeże powietrze - westchnęłam.
    - Chodź - ściągnął z siebie marynarkę i zarzucił ją na moje ramiona. Po kilku minutach siedzieliśmy już na ławeczce w ogrodzie mojej cioci.
    - Villa nigdy nie da nam spokoju - powiedziałam zła i wtuliłam się w niego. - Nienawidzę go.
    - Tylko się nie denerwuj, dobrze? - mruknął i pogłaskał mnie po brzuchu.
    - Dobrze. Ale jedźmy już do domu.
    - Jak sobie życzysz - odpowiedział i dał mi całusa w policzek.

***

To już ostatni rozdział. Epilog najprawdopodobniej dodamy w weekend :)