sobota, 17 listopada 2012

rozdział 10

    Ubrałam się i wyszłam... na mecz FC Barcelony. Nie wiem czemu się na to zdecydowałam, ale mam nieodparte uczucie, że chcę zrobić coś miłego dla Tello... Chcę, żeby na mój widok się uśmiechnął, chcę sprawić mu radość. W końcu dzięki temu nasz medialny związek będzie jeszcze bardziej popularny i fotoreporterzy zrobią nam więcej zdjęć. Czy nie to uszczęśliwi Cristiana?
    Ok... Mam brata piłkarza, przyjaciół piłkarzy, ale nie czuje meczy FC Barcelony. Nie kibicuję tej drużynie co trzeba i już!
    Na szczęście 90 minut to nie jest wieczność i w końcu upłynęło. Zeszłam do strefy mieszanej i cierpliwie czekałam aż piłkarze zaczną wychodzić. Specjalnie ustawiłam się tak, żeby dziennikarze mieli na mnie dobry widok... Takich rzeczy w swojej branży nie zostawiam przypadkowi, wszystko mam zaplanowane.
    Tylko jak Tello wyszedł z szatni z mokrymi włosami, w szmatkach Barcy, z plecakiem zawieszonym na jednym ramieniu... Mój plan umarł.
    Uśmiechnęłam się do niego bezwiednie, i o dziwo, zobaczył mnie od razu. Minął dziennikarzy i podszedł.
    -Jestem w szoku - szepnął i cmoknął mnie w policzek.
    -Ja nie mniejszym - mruknęłam.
    -Powiedź coś zgryźliwego bo ciężko mi uwierzyć, że to ty - poprosił.
    -Wyglądasz w tych śmieciach jak kloszard, jak cię nie stać to sama ci coś kupię - fuknęłam, a on zachichotał. Objął mnie w pasie i pocałował delikatnie. Coś mi się w środku zakręciło chociaż doskonale wiedziałam, że to wszystko jest pod publikę.
    -Chodź - wziął mnie za rękę i wyszliśmy. Na parkingu wsiadłam do jego samochodu i nawet nie pytałam gdzie jedziemy, bo to było oczywiste, że do mnie.
    -Musimy obejrzeć zdjęcia jakie zapewnie już przyszły w donosach i te, które będą do artykułów w gazetach - powiedziałam i szybko sprawdziłam telefon. - Poza tym mam dla ciebie świetną propozycję na kampanię promocyjną od Hugo Bossa. Miała być dla Alexisa chyba, ale ja mam lepsze kontakty niż jego agent - zaśmiałam się. - Jutro wszystko opowie ci twój agent - zerknęłam na niego, ale milczał i wpatrywał się w drogę. - Cristian?
    -Super - mruknął.
    -Pokłóciłeś się z ojcem? - spytałam.
    -Odkąd udaję, że z tobą jestem przestał się mnie czepiać - powiedział dobitnie a mnie, nie wiedzieć czemu, zabolały jego słowa.
    -To chyba dobrze, co? - wpatrywałam się w niego nieco zdumiona.
    -Zajebiście - warknął, zaparkował i wysiadł nie czekając na mnie. Powędrowałam i nadal nie mogłam nadąrzyć. Weszliśmy do mieszkania, włączyłam komputer, a Cristian włączył sobie telewizor.
    -Możesz zdjąć te szmaty. W moim pokoju jest dla ciebie strój - odezwałam się.
    -Po co? Nie ma tu dziennikarzy, nikt mnie nie widzi - odparował.
    -Ładne zdjęcia wyszyły - mruknęłam po chwili. - Puszczę prawie wszystkie - zdecydowałam. - Chcesz zobaczyć? - dodałam po chwili. Łaskawie stał i przyszedł do mnie, do kuchni. Pochylił się nade mną i spojrzał na monitor.
    -Wyglądamy bardzo autentycznie - pokiwał głową.
    -To dobrze - uśmiechnęłam się zadowolona i pogłaskałam go po policzku. Odsunął się szybko i wrócił do salonu. - Tello? - stanęłam w progu i oparłam się o framugę.
    -Tak? - niemal czułam jak wysila się na bycie uprzejmym.
    -Może chcesz poćwiczyć całowanie? - spytałam i przysięgam!, sama nie wiedziałam czemu to zrobiłam.
    -Już ćwiczyliśmy, a seksu nie ma po co, chyba, że masz zamiar wysłać nas do reality show, żeby zwiększyć nasze akcje w show biznesie - warknął.
    -Cristian, do cholery jasnej! - wkurzyłam się i stanęłam przed nim. - Co cię opętało?
    -Nie umiem udawać miłości! - wstał. - Nie umiem i już! - zamachał rękami.
    -Jakoś do tej pory ci szło - wzięłam się pod boki.
    -Nie wpadłaś na to, że nie udaję? - szepnął, a mnie po plecach przeszedł dreszcz. - Że tak naprawdę mam w nosie sławę i kasę? Że pomimo tego, że liczy się dla mnie tylko piłka, zgodziłem się na to wszystko? - zbliżył się i dzieliły nas teraz centymetry. - Zrobiłem to dla ciebie, Lora - dodał.
    -Cristian, ale... - jęknęłam i urwałam, bo dalej nie mogłam nic z siebie wydusić.
    -Uwielbiam cię - uśmiechnął się i przejechał palcem po moim policzku, szyi i obojczyku. - Żaden facet przy zdrowych zmysłach nie wytrzymałby z tobą tyle czasu... Odegram dla ciebie każdą szopkę, ale daj mi chociaż cień nadziei... - pocałował mnie delikatnie, a moja krew zawrzała. Zrobiło mi się gorąco i czułam, że myślenie za sekundę mi się wyłączy...
    -Na co? - szepnęłam i założyłam mu ręce na szyi.
    -Na siebie - odparł i zachłannie wpił się w moje usta. Wsunął ręce pod moją marynarkę i gwałtownie przyciągnął mnie do siebie. Jęknęłam cicho i rozsunęłam jego bluzę, która po chwili wylądowała na podłodze.
    -Mówiłam, że to szmata i masz to zdjąć - nie mogłam się powstrzymać przed komentarzem. Na twarzy Cristiana pojawił się wielki zaciesz.
    -To tez nie będzie nam potrzebne - zdjął ze mnie marynarkę. - Reszta chyba też nie... - uśmiechnął się łobuzersko, a ja czułam, że moje podbrzusze płonie i zaraz umrę jak Tello czegoś nie zrobi!
    Delikatnie całował moja szyję, jego usta rozpalały każdy skrawek mojego ciała. Palcami zataczał kręgi wokół góry od gorsetu aż w końcu go zsunął. Nie miałam pod spodem stanika... Jego usta zawędrowały na moje piersi i odtańczyły tam taniec jedyny w swoim rodzaju. Moje ciche jęki zmieniły się w nieco głośniejsze, a z podniecenia zaczęło mi się kręcić w głowie. Po chwili spódnica, gorset i stringi wylądowały na podłodze. Zsunęłam z nóg szpilki i pozbawiłam ubrań Cristiana.
    Wziął mnie na ręce i położył na kanapie. Najpierw oczywiście wycałował każdy milimetr mojego ciała co doprowadziło mnie niemal do szału. Długo kazał na siebie kazać, oj długo... Ale kiedy się w końcu zjawił... Raj pojawił się na ziemi, wszystkie gwiazdy spadły, odleciałam niczym na haju.
    -Dobrze, że Marc z jednorazówką są w teatrze - wyszeptałam całkowicie wyczerpana. Wtuliłam się w jego ramię, a on okrył nas kocem.
    -Dobrze - pocałował mnie w czoło i przejechał dłonią po moim nagim ramieniu. Patrzył na mnie tak dziwnie, jak żaden facet po seksie... Nie przeczę, że to był mój najlepszy stosunek w życiu, ale dla Cristiana to chyba było coś więcej niż tylko stosunek płciowy. A dla mnie?

*

    Dzisiejszy wieczór mamy spędzić w teatrze razem z rodzicami Marca, co wcale mnie nie cieszyło. Nie miałam ochoty wysłuchiwać, że jestem jednorazówką i że nie jestem odpowiednia dla Barty. On kocha mnie, a ja jego, więc o co im wszystkim chodzi? Chcąc, czy nie, musiałam założyć cudowną czerwoną sukienkę od Lory, którą miała na sobie Blair z ''Gossip Girl'', a ja ją uwielbiam!, białe szpilki, torebkę oraz śliczną bransoletkę od Marca. Włosy spięłam w koka i byłam gotowa.
    Koło godziny 20 razem z Bartrą podjechałam pod teatr. Jego mama wyglądała idealnie.. Piękna sukienka, fryzura i szeroki uśmiech na twarzy.
    - Ślicznie wyglądasz, kochanie - usłyszałam głos Marca i uśmiechnęłam się szeroko. - Czołem, rodzice! - przywitał się z nimi i dokonał mojej prezentacji. - Mamo, tak to powinno wyglądać.. Drodzy rodzice, to jest moja dziewczyna, Monica.
    - Dobry wieczór - wydukałam i uśmiechnęłam się lekko.
    -Dobry wieczór, Monico - powiedziała Tania Aregall.
    -Miło cię w końcu poznać - dodał Alec Bartra.
    - Mnie również. Marc dużo opowiadania o swoich rodzicach.
    -Mamy nadzieję, że same dobre rzeczy - uśmiechnął się Alec.
    -Lora o tobie też sporo opowiada - wtrąciła Tania ze słodkim uśmiechem na ustach. Już zaczynałam się bać..
    -Ale żadne jej słowa nie oddają naprawdę jak jesteś śliczna - Alec ostro spojrzał na żonę, która nic sobie z tego nie robiła.
    -Zdjęcia za to nie kłamią - mruknęła Tania.
    - Tato, gust to ja mam po tobie - odezwał się Marc, który dzisiejszego wieczoru wyglądał naprawdę męsko.  
    - Dziękuje bardzo - na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
    -Kwestia gustu twego ojca to sprawa dyskusyjna - powiedziała sucho Tania. - Jednak musimy uszanować wybór naszego syna.
     -Spokojnie - Alec puścił oczko i uśmiechnął się łobuzersko. - Tania tylko wygląda tak groźnie, naprawdę jest potulna niczym baranek - objął żonę w pasie i cmoknął w policzek.
    -Naprawdę? - uniosła brew w geście zdumienia, ale po chwili i na jej twarzy zagościł uśmiech. Od razu nabrała sympatyczniejszego wyglądu.
    -Dobra, koniec tego słodzenia! - zawołał Marc. - Zapraszam do teatru, bo jak się spóźnimy to Lora urwie mi nie tylko głowę, ale znacznie więcej... I nigdy nie da żadnych biletów.
    Marc chwycił mnie za rękę i weszliśmy do środa. Po półtorej godzinie spektakl się skończył i mogliśmy jechać do restauracji. Spodziewałam się najgorszego, ale wcale nie było źle. Mama Marca zachowywała się normalnie, była bardzo miła. Jestem pewna, że Alec ma na nią taki wpływ. Cieszyłam się z tego wieczoru, bo wreszcie czułam się przez kogoś akceptowana. Kiedy rodzice obrońcy poszli przywitać się ze znajomymi on uśmiechnął się do mnie szeroko i pocałował w policzek.
    - Spodziewałam się, że będzie gorzej, a jest naprawdę fajnie. To wyjście będę zaliczać do miłych wieczorów - mruknęłam, uśmiechając się lekko. - Twoja mama nie jest taka zła.
    - Mówiłem ci, to jak zwykle mnie nie słuchałaś.. Dobrze, że tutaj przyszliśmy.
    - Też się cieszę, kochanie.

*

    -Ekhem! - usłyszałam gdzieś niedaleko, ale nie otworzyłam oczu. Było mi tak dobrze, tak przyjemnie jak nigdy dotąd. Poczułam ciepły dotyk ust na szyi i uśmiechnęłam się bezwiednie.
    -Lora - szepnął ktoś. Uniosłam leniwne jedną powiekę i nawet się nie skrzywiłam na to co zobaczyłam. Błogość, która rozlewała się po moim ciele działała kojąco na moje nerwy.
    -Czemu zawsze ty? - spytałam i odwróciłam się do nich plecami. Wpadłam nosem wprost w umięśnioną klatkę Tello, ale bynajmniej i to nie przeszkadzało.
    -Co byś zrobiła jakby z nami przyszli rodzice, co?! - wrzasnął Marc.
    -Dokładnie to samo co teraz - odparłam i pogłaskałam Cristiana po obojczyku. - A teraz łaskawie wyjdźcie, bo psujecie mi powietrze. Marc, zabierz dziewczynę na mój koszt do hotelu i zrób jej powtórkę z nocy, kiedy się poznaliście... Na mój koszt - dodałam łaskawie. - Marc - skinęłam palcem, a on domyślnie się pochylił. - Doceń to, że powiedziałam "dziewczyna", a nie "jednorazówka" i stąd spadajcie - warknęłam.
    -Jeszcze się policzymy - burknął. - Chodź, kochanie - powiedział do swojej dziuni i wyszli.
    -Nie chcesz się ze mną liczyć, bracie - szepnęłam i wtedy usłyszałam dźwięk sms'a. Nie takiego zwykłego, ale wyjątkową melodyjkę, przypadającą na jedyną osobę w mojej liście kontaktów.
    Zerwałam się z kanapy i błyskawicznie owinęłam w bluzę Tello. Chwyciłam telefon i usiadłam na poręczy fotela.
    "Mała! Wpadaj do Madrytu! Ileż można na Ciebie czekać, barcelońska królewno?! Jorge ma dla Ciebie jakąś super robotę, ja się stęskniłem (!), Junior też i wgl nudno bez Ciebie! Ruszaj chudy zadek i wpadaj!" - przeczytałam wiadomość.
    -Jadę do Madrytu - zakomunikowałam Tello, który po moich słowach momentalnie usiadł.
    -Ale jak to? Teraz? - zdumiał się.
    -Normalnie, interesy - nie kwapiłam się z wyjaśnieniem o co chodzi.
    -Stało się coś? - teraz się zmartwił.
    -Nie - usiadłam mu na kolanach i czule pogłaskałam go po policzku. Coś się we mnie zmieniło po tym seksie. Tello nie był już dla mnie tym samym Tello... - Wszystko w porządku, ale sprawa jest pilna i muszę załatwić to osobiście - przysunęłam się i delikatnie pocałowałam go w usta.
    -Musisz tam pędzić po nocy? Pobądź ze mną do rana, a potem polecisz - uśmiechnął się słodko.
    -Chciałabym - objęłam go ramionami za szyję. - Ale nie mogę. W Londynie zostawiłam Erica, w Barcelonie zajmuję się wszystkim osobiście, ale Madryt rządzi się swoimi prawami.
    -Wrócisz? - szepnął.
    -Do ciebie zawsze - puściłam mu oczko i wstałam.
    -Odwieźć cię na lotnisko? - wstał i owinął się prześcieradłem.
    -Nie, zamówiłam już taksówkę - pomachałam swoim telefonem. - Widzimy się za tydzień.
    -Tydzień? - jęknął.
    -Tydzień to krótki czas - powiedziałam i poszłam do swojego pokoju, który z biegiem dni zaczynał przeradzać się w garderobę. Nałożyłam czarną sukienkę w czerwone kwiaty, czerwone botki i czarna narzutkę. Do walizki wrzuciłam kilka ciuchów i wyszłam na korytarz.
    -Będę dzwonił - Tello objął mnie w pasie i pocałował.
    -Pisz, wyłączam telefon w Madrycie - mruknęłam.
    -To jak masz zamiar coś tam załatwić bez komórki?
    -Wystarczy mi komputer. Idę! - cmoknęłam go ostatni raz i wyszłam.

*

    Lora wyjechała do Marytu i wreszcie z Bartrą mieliśmy trochę czasu dla siebie. Powiedziałam rodzicom, że na kilka dni znikam z domu i przenocuje u Marca. Zgodzili się, bo co innego im pozostało?
    Kiedy mój idealny chłopak był na treningu, to ja zabrałam sęe za sprzątanie jego drogiego apartamentu. Wytarłam kurze, odkurzyłam dywany, wypastowałam podłogi, umyłam wszystkie brudne naczynia i zajęłam się jego pokojem, który był najbardziej brudny.
    - Cześć, kochanie! Już jestem - usłyszałam jego głos, kiedy gotowałam właśnie obiad. - Ale ładnie pachnie - wszedł do kuchni i przywitał się ze mną dając mi buziaka w policzek.
    - Usiądź i zaraz podam obiad.
    - Sprzątasz i gotujesz, więc zostaniesz moją żoną - powiedział i rozsiadł się przy stole. - Co dziś robimy?
    - A co byś chciał? - zapytałam, kładąc przed nim talerz z jedzeniem. - Tylko nie chce słyszeć o jakieś gali, proszę.
    - Póki nie ma Lory, to damy sobie z tym spokój. Może pójdziemy na zwykły spacer?
    - To dobry pomysł. Zjem, posprzątam, przebiorę się i będę gotowa - uśmiechnęłam się lekko.
    - Ja posprzątam i nawet nie chce słyszeć słowa sprzeciwu, dobrze?
    - Marc.. Doskonale wiemy, że jak ty sprzątasz, to i tak robisz jeszcze większy bałagan, więc ja się tym zajmę - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. - Lepiej idź się przebrać i nie marudź.
    - No dobra - mruknął i po chwili zniknął z mojego pola widzenia.
    Po posprzątaniu po obiedzie przebrałam się w białą koszulkę i pstrokatą spódniczkę, nałożyłam na nogi żółte buty i dobrałam w tym kolorze torbę.  Włosy spięłam w kitkę i byłam gotowa.
    - Marc, możemy wychodzić - krzyknęłam, czekając na niego w salonie.
    - Jestem - po chwili stał już obok mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. - Daj łapkę - dodał i po chwili wyszliśmy z mieszkania.
    Spacerowaliśmy uliczkami miasta, kiedy koło nas pojawiła się wysoka szatynka ubrana w krótką, obcisłą sukienkę z szerokim uśmiechem na twarzy.
    - Cześć, Marc! - zaświergotała i wycałowała go kilka razy w policzki. - Co u ciebie słychać? Co u Lory? I rodziców?
    - Wszystko dobrze. A u ciebie? - odpowiedział szybko, zupełnie o mnie zapominając. Wpatrywał się w ową dziewczynę z istnym podziwem.
    - Po staremu. Widziałam, że coraz częściej grywasz w pierwszym składzie. Gratuluję!
    - Dziękuję bardzo, Sandra - uśmiechnął się lekko. I wtedy do mnie dotarło, że właśnie stoi przed nim jego była, a on jak taka dupa wołowa się w nią wpatruje! I na dodatek zupełnie zapomniał o mnie.
    - A to kto? - wskazała głową na mnie i wtedy Marc sobie o mnie przypomniał. Objął mnie ramieniem i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
    - A to jest Monica, moja dziewczyna - dokonał mojej prezentacji.
    - Cześć. Jestem Sandra - szatynka uśmiechnęła się do mnie sztucznie i przerzuciła wzrok na Bartrę. - Ładna! - puściła mu oczko.
    - Marc, właśnie sobie przypomniałam, że muszę pomóc rodzicom. Do zobaczenia! - pocałowałam go w policzek i szybkim krokiem pognałam przed siebie.
Jeszcze kilka minut w towarzystwie tej lafiryndy, a bym nie wytrzymała. Niech on sobie robi z nią, co chce i da mi później znać, czy już się z niej wyleczył!