czwartek, 25 października 2012

rozdział 9

    Siedziałam w biurze i przeglądałam zdjęcia z ostatnich dni. Cały czas biłam się z myślami i zastanawiałam nad propozycją Federico Tello. Była niemoralna, ale jakbym zawsze się przejmowała takimi pierdołami nie miałabym tego co mam.
    -Szefowo, dzwoni Jorge Mendes. Połączyć? - usłyszałam z interkomu.
    -Tak - mruknęłam i podniosłam słuchawkę, gdy tylko zadzwonił telefon. - Bartra, słucham?
    ~Cześć, młoda. Stało się coś, że jesteś taka poważna? - odezwał się Jorge.
    -Stało i nie stało - burknęłam i szybko streściłam co i jak z ojcem Tello. Skłamałam, gdy powiedziałam, że szczera jestem tylko z rodzicami. Do tego duetu dochodzi jeszcze Jorge Mendes, oficjalnie agent Cristiano Ronaldo, nie oficjalnie mój mentor. Zawsze byłam wredna i dążyłam do celu po trupach, byle osłonić najbliższych. Jorge pokazał mi jak z ludzkich słabości i mocnych stron zrobić pieniądz. Poznałam go dwa lata temu na kursie biznesu i przypadliśmy sobie do gustu. Mój pierwszy numer to schowanie młodego Cristiano Ronaldo Juniora i patrzenie na zaskoczone twarze, gdy Cristiano ogłosił, że ma syna i ma on już miesiąc. Reakcja mediów na całym świecie, burza jaka wybuchła... Bezcenne. Od tamtej pory wiedziałam, że znalazłam w życiu pasję, która stała się moją pracą. Oczywiście o moich naukach z Portugalczykiem nikt nie wie. Nawet Eric, który cały czas był w Londynie, nie wspomnę o Marcu i reszcie, która dostałaby zawału na wieść, że przyjaźnię się z Los Blancos.
    ~Zrób jak czujesz, Lora. Instynkt to twój największy atut, młoda. Tylko nie po to dzwonię przecież... - westchnął. - Nagrałem ci robotę. Zajmij się FIFĄ 2013.
    -Chyba ze mnie kpisz. Jestem specjalistką od ludzi, a nie gier! - prychnęłam.
    ~Chodzi o nasze interesy, Lora.
    -Wyślij mi wszystko mailem - pokiwałam głową. - Nie lepiej upchnąć grę na jakiegoś piłkarza z Katalonii? Wiesz, że Ronaldo tu nie kochają.
    ~Młoda, przypomnij mi czemu Barcelona miała być dla ciebie najlepszym miejscem zamieszkania? Lepszym niż Nowy Jork, do którego gorąco cię namawiałem? - syknął.
    -Bo znam Katalonię jak własną kieszeń, mam tu przyjaciół, brata, kontakty i miano siostry piłkarza. Łatwiejszy start - skrzywiłam się sama do siebie.
    ~Mamy spore udziały w EA SPORTS i nie powiedziałem, że na okładce ma być Cristiano.
-Mam wolną rękę? - upewniłam się.
    ~Tak, ale sprzedaj grę jak się da najlepiej. Umieść tam nawet Messiego! - roześmiał się jak z najlepszego kawału, ale mnie nie było do śmiechu.
    -Umieszczę - powiedziałam twardo.
    ~Dlatego właśnie wybrałem ciebie z tysięcy dzieciaków - wyczułam w jego głowie zadowolenie.
    -LORA! - do gabinetu wparował Alvaro.
    -Wyślij mi wszystko, pogadamy potem, bo teraz mam gościa - powiedziałam do słuchawki i się rozłączyłam. - Czego? - warknęłam go przyjaciela.
    -Gonili mnie paparazzi! - zamachał rękami a oczy lśniły mu z podekscytowania.
    -Jesteś pewien, że ciebie? - uniosłam jedną brew.
    -Tak! - pokiwał gorliwie głową.
    -I wcześniej na nikogo nie wpadłeś i nie zniszczyłeś mu aparatu swoim cielskiem?
    -Nie! - teraz pokręcił łepetyną i nagle spoważniał. Zaciekawiona wyprostowałam się w fotelu. - A teraz do sedna. Co tu, kurwa, ma być?! - rzucił mi jakiś papier. Wystarczył jeden rzut oka i wiedziałam.
    -Powinnam tak dopisać klauzulę o milczeniu - mruknęłam.
    -Lora! - walnął pięścią w biurko co nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia. - Jak mogłaś mi to zrobić, co?!
    -Zrobiłam to dla ciebie, a nie tobie - sprostowałam. - Nie obchodzi mnie z kim sypiasz, a z kim nie i zawsze tak było. Aida to twoja dziewczyna, ale w nosie mam co do niej czujesz. Może jej ufasz, ale ja nie muszę i bynajmniej nie chcę - westchnęłam.
    -Dlatego kazałaś jej podpisać umowę, gdzie jak byk stoi - chwycił kartkę. - Że nie może publikować zdjęć, gdzie jest ktoś oprócz mnie i jej, że nie może opowiadać o spotkaniach, które były nie tylko z moim udziałem, że nawet po rozpadzie naszego związku ma milczeć na jego temat, a jak nie to ma zapłacić milion dolarów?! - wysapał czerwony ze złości.
    -Jak postanowisz się z nią ożenić dostanie intercyzę bardziej precyzyjną niż ta nędzna umowa - lekceważąco machnęłam ręką. - Alvaro, wybacz, ale nie wiem co tak cię bulwersuje. Dbam o ciebie, naszych przyjaciół, siebie. Każde uczucie może się kiedyś skończyć, stary - wzruszyłam ramionami. - No, jak to mówią: Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
    -Zmusiłaś ją! Tak się nie robi! - furczał.
    -Jakby nie chciała to by nie podpisała... - zamyśliłam się. - Jednak trochę kasy i ładne buty działają na dziewczynę jak magnez - uśmiechnęłam się i wstałam. - Vazquez, nie denerwuj się. O ile cię to pocieszy to dziewczyna Cristiano Ronaldo, Irina Shayk, podpisała coś podobnego.
    -Skąd wiesz? - wybałuszył oczy.
    -Złotko, a czego ja nie wiem - zachichotałam i wzięłam go pod ramię. - Zjemy coś?
    -Tak. Zdenerwowałem się i jestem głodny jak wilk - pokiwał głową.
    -Zapomnij o tej umowie - pocałowałam go w policzek. - Ciocia Lora wszystkim się zajmie.
    -Nie wątpię - westchnął

 *

    Obudziłam się obok Marca, który jeszcze słodko spał. Przewróciłam się delikatnie i spojrzałam na jego twarz, głaskając czule po policzku. Na mojej twarzy od razu zagościł uśmiech, kiedy przypomniałam sobie wczorajszy wieczór.. Z każdą chwilą utwierdzałam się w przekonaniu, że Bartra jest dla mnie mężczyzną idealnym. I chciałabym, aby nim już pozostał na zawsze.
    Wstałam z łóżka, wzięłam prysznic i przebrałam się w rzeczy, które miałam u Marca. Po chwili wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni..
    Kompletnie ubrana wyszłam ze swojego pokoju i udałam się do kuchni. Codziennym zwyczajem postawiłam na stole laptopa, nalałam sobie do kupka kawy i zjadłam jogurt. Spokojnie przeglądałam zdjęcia z wczorajszej imprezy (z ulgą zarejestrowałam fakt, że Marc nigdzie z jednorazówką nie bytował) i popijałam czarny płyn. Za oknem było szaro i pewnie będzie padał deszcz. Dzień nie zapowiadał się ciekawie, na szczęście ustawiłam się z Vazquezem na zakupy. Nie wiem czy biedak to przeżyje, ale kogo to obchodzi? Chciał iść to pójdzie!
    Gdy usłyszałam, że otwierają się drzwi do pokoju Marca nawet nie podniosłam głowy. Oglądanie go zaspanego, prawie nagiego i nieogolonego to nie jest coś co zwali mnie z krzesła. Tknięta dziwnym przeczuciem podniosłam wzrok.
    -Boże, czym zgrzeszyłam, że tak dotkliwie mnie karzesz? - wyszeptałam i przymknęłam oczy. - Giń, potworo! - warknęłam, ale jak ponownie je otworzyłam jednorazówka nadal tam była!

    - Nadal tu jestem i będę - odpowiedziałam i pomaszerowałam do kuchni. - Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - dodałam z przekonaniem.
    -Zrobiłam sobie za słabą kawę - mruknęłam sama do siebie. - I jeszcze śpię, a ta maszkara to koszmar!
    - O co ci właściwie chodzi, co? Uszczęśliwiam Marca, a ty nadal masz problem! Zaczynam mieć ciebie dość - warknęłam i zrobiłam sobie herbaty. Miętowej, oczywiście.
    -To, że uszczęśliwiasz to ja nie wątpię - uśmiechnęłam się wrednie. - Cóż z tego, że masz mnie dość? Ja mam ciebie od samego początku i jakoś z tym żyję - wzruszyłam ramionami. - Szarogęsisz się po moim mieszkaniu jak po swoim i też z tym żyję. Mam czas, cierpliwie poczekam aż się mu znudzisz i znajdzie kolejną. To tylko facet i dla niego liczy się seks, chociaż może ci wciskać najromantyczniejsze z bajek.
    - Nie wszystkim chodzi o seks! My się kochamy i mało cię to powinno obchodzić. Nie martw się, już nie będziesz musiała mnie znosić we własnym mieszkaniu, bo już się tu nie pojawię! - powiedziałam szybko i wzięłam łyka herbaty. Naprawdę zaczynałam mieć tego dość.
    -Marzenie ściętej głowy - westchnęłam. - Nie wszystkim chodzi o seks? A przepraszam, że pytam, jak zaczęła się wasza znajomość? Weź przypomnij, bo pamięć mi trochę szwankuje? - zrobiłam słodką minkę, a w duszy wszystko mi się śmiało.
    - Co za zołza! - powiedziałam sama do siebie i spojrzałam na tą diablicę. - Zajmij się swoimi sprawami, a mnie daj spokój.
    -Trafiłam! - powiedziałam zadowolona. - Taki mam charakter, że lubię i twoje i swoje - puściłam jej oczko.
    - Mam nadzieje, że doczekam się dnia, kiedy w końcu zajmiesz się swoimi! Gdyby Marc nie był dla mnie taki ważny, to już dawno by mnie już tu nie było - odpowiedziałam spokojnie,  rozglądając się na boki. Chciałam aby Marc wstał i jej coś powiedział!
    Już miałam jej coś odpowiedzieć, ale ktoś zapukał do drzwi.
    -Otwarte! - zawołałam. - Ciesz się, że nie wysłałam cię, żebyś otworzyła - powiedziałam do jednorazówki.
    -Dzień dobry! - usłyszałam znajomy głos i do kuchni weszła mama. - Cześć, kochanie - pocałowała mnie w czoło i ciekawsko spojrzała na marcową dziunię.
    -Mamo to... - urwałam, żeby dobrać słowa. - Ta od Marca.
    -Catalonia Aregall - powiedziała mama, a ja strzeliłam do niej głupią minę. Przedstawiała się pełnym imieniem, gdy chciała kogoś wcisnąć w podłogę. Nikt w całej Katalonii nie ma na imię Catalonia ani Barcelona (sprawdzałam).

    - Monica Rubio.. Bardzo mi miło - powiedziałam cicho, wpatrując się w kobietę. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, albo po prostu zniknąć! Nie wiedziałam co mam robić, więc po prostu zamilkłam.
    -Jesteś ze Szwecji tak? - spytała mama. - A umiesz mówić po katalońsku?
    - Tak - pokiwałam twierdząco głową. - Oczywiście, że umiem. Mieszkam tu od trzeciego roku życia.
    -Szkoda - westchnęła, a ja wybuchłam śmiechem. - Studiujesz? - usiadła obok mnie i napiła się mojej kawy.
    - Tak. Studiuję turystykę i rekreację - odpowiedziałam cicho. Zaczynałam się coraz bardziej bać.. Marc kiedyś wspominał, że Lora jest bardzo podoba do mamy, ale sądziłam, że chodzi o wygląd, a nie charakter!
    -Lora? - spojrzała na mnie.
    -Ale co? - nie załapałam.
    -Podejmiesz się tych studiów czy zajmiesz się czymś innym? - zerknęła na monitor mojego komputera.
    -Mamuś - westchnęłam. - Fizjoterapia to jak strzał kulą w płot.
    -Tak myślałam - pokiwała głową. - Monica, co masz w planach robić w przyszłości?

    - Zamierzam pracować w księgarni moich rodziców. Jest to dla nich bardzo ważne, więc zgodziłam się przejąć rodzinny interes - mruknęłam i napiłam się herbaty, która była już zimna.
    -Ech - westchnęła i pokręciła głową. - Gdzie mój syn? - zwróciła się nie wiadomo do kogo.
    - Tutaj, mamo - usłyszałam jego głos i po chwili zjawił się w kuchni. - Dzień Dobry wszystkim - powiedział i usiadł obok mnie.
    -Cześć, synku! - cmoknęła go w policzek, gdy się do niej pochylił.
    -Co jest? - stanął obok jednorazówki.
    -Nic, dręczymy twoją dziunię - odparowałam.
    -Dwie na jedną to chyba nie jest zbyt sprawiedliwie, nie uważacie? - syknął i spojrzał na mnie poważnie.
    -Lora się tylko z tobą drażni - powiedziała mama spokojnie. - Wpadłam w odwiedziny i przypadkiem spotkałam twoją dziewczynę. Wcześnie wstajesz i tu przychodzisz, Monico - uśmiechnęła się delikatnie, a ja musiałam odwrócić głowę, żeby nie prychnąć śmiechem.

    - Mamo, Monica była tu wczoraj i została na noc. Dlaczego się tak nad nią znęcacie? Bo Lora jej nie lubi? Nie chcę by ktoś tak traktował moją kobietę - odpowiedział za mnie.
    - Marc, spokojnie. Nic się przecież nie stało - chwyciłam go za ramię i uśmiechnęłam się do niego. Udawałam, że jest wszystko dobrze, ale tak naprawdę było coraz gorzej. Jego mama nie zaakceptuje mnie przez Lorę i tyle.
    -Kobietę - nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem.
    -Synu - mama wysiliła się na spokój. - Jeżeli Lora polubi jakąś twoją dziewczynę to doprowadzi mnie do takiego stanu, że raczej tego nie przeżyję. Troszczy się o ciebie, a ty zamiast tego docenić tylko się czepiasz! Każdy zazdrości ci takiej rodziny i tego, że zwyczajnie się o ciebie martwimy, bo cie kochamy! Nie chce mi się wierzyć, że rodzice Monici zaakceptowali cię od razu po tym jak się im przedstawiłeś, a jej ojciec to pewnie jeszcze ci dziękował, że sypiasz z jego córką, co?

    - O Boże.. - wyszeptałam cicho i przymknęłam oczy. Jak zaczyna się temat moich rodziców, to już gorzej być nie może.
    - Na pewno nie zachowywali się tak, jak wy! Od niedawna zaczynam się zastanawiać czego mi tak bardzo zazdroszczą, skoro wszystko co robię, to krytykujecie!
    - Marc, przestań tak mówić. To twoja rodzina - zwróciłam się do niego. - Uspokój się. Nie mam zamiaru udawać przed panią idealnej dziewczyny.. Przespaliśmy się ze sobą na pierwszej randce, Lora mnie nie znosi, wszyscy są przeciwko nas, moi rodzice powoli zaczynają akceptować Marca. Nie zamierzam być wielką gwiazdą, tylko pracować w księgarni. Jeśli jest jakiś problem, to trudno.
    -Bingo! Przyznała się do grzechów, koniec zabawy na dziś - spojrzałam na zegarek. - Vazquez na mnie czeka - wstałam i spojrzałam morderczo na Marca. - A z tobą to jeszcze pogadam - warknęłam złowrogo.
    -Ciekawe o czym? - założył ręce na piersi. Podeszłam do niego i stanęłam na palcach, by mówić mu wprost do ucha.
    -Pysknij mamie jeszcze słowo, jeszcze raz ją zdenerwuj i zrób przykrość, a gorzko tego pożałujesz i będziesz o tym rozmyślał pracując nocami jako śmieciarz - wyszeptałam. Przez chwilę patrzył na mnie w zdumieniu, ale nic nie odpowiedział do tego tematu.
    -Po prostu chcę, żebyście zaakceptowały, że jestem szczęśliwy! - burknął.
    -Daj nam czas - powiedziała mama i też wstała. - Nie marzyłam o tym, żeby przy pierwszym spotkaniu z twoją dziewczyną dowiedzieć się o tym, że ze sobą sypiacie - mruknęła.
    -Lora i tak pewnie dawno ci to wypalpała - fuknął.
    -Kochanie - pogłaskała go po ręku. - Nie ważne co mówiła mi twoja siostra. Liczyłam, że poznam dziewczynę, która skradła ci serce w innych okolicznościach.
    -Proponuję wam kolację! - wystrzeliłam i błyskawicznie wyciągnęłam z torebki bordową kopertę. - Do tego premierę nowego spektaklu w Gran Teatre del Liceu! - uśmiechnęłam się słodko.
    -Marc? Monica? - mama wzięła zaproszenie i spojrzała na tą zacną parkę.

    - To nie ma sensu - wyszeptałam cicho i schowałam twarz w dłoniach. - Ja się poddaje, Marc. Nie mam już na to sił!
    - Porozmawiamy później - warknął i uśmiechnął się do mamy. - Skoro trzeba, to pójdziemy - dodał, chociaż doskonale wiedział o tym, że nie mam na to ochoty. Chciałam po prostu wyjść i zaszyć się w domu, porozmawiać z mamą lub Hugo.
    -Mamo! - ucieszyłam się. - To idziemy na zakupy! Trzeba się wystroić!
    -Lora, ale żadnych dziennikarzy - fuknął Marc.
    -A co? Twoja dziewczyna nagle ma dość? - wzięła się pod boki. - Mogła uważać na to z kim idzie do łóżka, bo sorry, ale nie jesteś jakimś tak knypkiem, który kopie piłkę w podrzędnym klubie. Niech się przyzwyczaja - warknęłam i ruszyłam do wyjścia.
    -Synku, oddychaj - poradziła mama. - Więc, do zobaczenia, Monico. Pamiętaj, że moj mąż jeszcze cię nie zna. Pa! - udała się za mną.
    -Tato ma duży wpływ na mamę... - usłyszałam Marca. - Tak samo jak Tello na Lorę - dodał, a mnie zamurowało. Tello ma na mnie jakiś wpływ?
    Nie wiem co odpowiedziała, bo wyszłyśmy.

    - Marc, kocham cię, ale twoja rodzina jest straszna! Nie jestem pewna, czy wytrzymam to wszystko.. - mruknęłam, wstając z krzesła. - Lora mnie nie lubi, teraz twoja mama. I typuję, że twój tato też mnie nie polubi.
    - Przestań tak mówić - podszedł do mnie i objął mnie w tali. - Ważne jest to, co do ciebie czuje. Oni nie mają nic do gadania.
    - Nie mają, ale gadają! Myślisz, że mnie jest łatwo to wszystko wysłuchiwać? Wiesz jak się czuje?
    - Po prostu przestań się tym przejmować i wszystko będzie dobrze. Pójdziemy do tego teatru i wszystko będzie super - pocałował mnie w czoło i uśmiechnął się szeroko. - Kochanie, uśmiechnij się.
    - Jakoś nie potrafię - mruknęłam smutno i znów usiadłam na krześle. Zdałam sobie sprawę, że nie wygram z jego rodziną i zawsze pozostanę jednorazówką. To zaczynało mnie dobijać a Marc nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy. Dla niego to było normalne, ale dla mnie nie. - Pójdę już do domu.
    - Zostań. Zjemy razem śniadanie i później odwiozę cię do domu, dobrze? - usiadł obok mnie i pogłaskał mnie po plecach. - I nawet nie chce słyszeć odmowy.
    - Pół godzinki. Muszę też trochę pobyć w domu i odpocząć, Marc.
    - Odpocząć ode mnie? - zapytał i spojrzał w moje oczy. - Czy coś się między nami zmieniło?
    - Nie, głuptasie - uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po policzku. - Wieczorem pójdziemy na tą kolację i będę to miała z głowy.
    - Obiecuje, że wszystko będzie dobrze.
    - Cieszę się  - uśmiechnęłam się i zabrałam się za przygotowanie śniadania.

    Po śniadaniu Marc odwiózł mnie do domu i miałam czas, by porozmawiać chwilkę z mamą. Ostatnio ją zaniedbywałam, ale ona doskonale to rozumie.
    - Cześć, mamuś - weszłam do domu i ucałowałam ją w policzek. - Taty nie ma?
    - Nie, pojechał do księgarni. Byłaś u Marca?
    - Tak. Miałam spotkanie z jego mamą..
    - I jak? - zainteresowała się mama, która sprzątała w kuchni. - Twoja mina mówi, że nie było najlepiej.
    - Bo nie było! Lora mnie nienawidzi i stwierdzam, że jej mama też nie. Po prostu są do mnie wrogo nastawieni. A wiesz dlaczego? Bo kochana Lora wymyśliła sobie, że Marc musi się zabawić!
    - Kochanie, nie martw się nią - mama posłała mi uśmiech i dodała. - Ważne jest to, że Marc cię kocha, a reszta się nie liczy.
    - Tak myślisz?
    - Oczywiście, Monica. Jeśli będziecie patrzeć na tych, którzy chcą zniszczyć wasz związek, to nic dobrego z tego nie wyniknie.
    - Masz rację, mamo - powiedziałam i przytuliłam ją. - Dziękuję.
    - Nie masz za co, słonko. Jestem twoją mamą.

***

Znowu nawaliłam. To wszystko moja wina, ale czuje, że powoli wraca wena :) 
Życzę miłego czytania i zabieram się za zaległości :)