czwartek, 20 września 2012

rozdział 7

    Miałam pewne obawy co do dzisiejszego obiadu z moimi rodzicami. Bałam się, że Marc im się nie spodoba i ojciec zabroni mi się z nim spotykać, co jest prawdopodobne. Tato taki już po prostu jest. Zawsze się o mnie martwi i nie chce bym cierpiała przez jakiegokolwiek chłopaka, nawet jeśli wydaje się sympatyczny. Po części zawsze to rozumiałam, bo jestem ich jedynym dzieckiem, ale zawsze zastanawiało mnie to, jak można pokochać czyjeś dziecko? Jednak za to kochałam ich najbardziej.
    Poczekałam aż wyschną mi włosy po szybkim prysznicu i przebrałam się w białą koszulkę, spódnicę w kwiatki, malinowy żakiecik i buty na korku. Do tego założyłam srebrną bransoletkę od taty i byłam gotowa. Włosy podkręciłam lokówką i zrobiłam sobie lekki makijaż składający się z maskary do rzęs oraz jasnego błyszczyku.
    Koło godziny trzynastej rozbrzmiał dzwonek, który zwiastował przyjście gościa. Podniosłam się z kanapy i szybko poszłam otworzyć. W drzwiach stał uśmiechnięty Marc ubrany w ciemne jeansy, koszulę oraz trampki.
    - Cześć - zaświergotał i pocałował mnie w policzek. - Spóźniłem się?
    - Nie, jesteś punktualny - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem i zaprowadziłam go do jadali, gdzie byli już moi rodzice. - Mamo, tato, to jest właśnie Marc.
    - Dzień Dobry - powiedział i pocałował moja mamę w dłoń oraz wręczył jej bukiet kwiatów, a ojcu butelkę wina.
    - Dzień Dobry - odpowiedziała mama i zaprosiła nas do stołu. Tata tylko obserwował Marca, który starał się robić dobre wrażenie. Oczywiście mama była już nim zachwycona, ale najwyraźniej tato miał jakieś zastrzeżenia.
    - Marc, czym się zajmujesz? - zapytał tata po zjedzeniu posiłku. Fakt, że Marc wysiedział tyle czasu w ciszy było godne podziwu. - Bo gdzieś pracujesz, prawda?
    - Tak. Jestem piłkarzem.
    - Piłkarzem?
    - Tak - pokiwał twierdząco Bartra i spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się do niego szeroko i złapałam go za dłoń. - W tym sezonie zostałem przeniesiony do pierwszej drużyny Barcy.
    - To taki nijaki zawód. Masz jakieś wykształcenie?
    -Tato! - warknęłam i spojrzałam błagalnie na mamę, która na pewno mi pomoże.
    - Jospeh, daj spokój. Widzisz, ze to spokojny, miły chłopak - powiedziała szybko.
    - Na razie to wiem, że ma na imię Marc i jest piłkarzem. I to ja z nim rozmawiam, nie ty - odpowiedział jej, cały czas obserwując Bartrę. Mama szybko wstała i poszła przygotować deser. - Dziecko, ja muszę wiedzieć z kim spędzasz całe dnie i noce - tym razem zwrócił się do mnie.
    - Nie musi się pan martwić, bo Monica przy mnie jest bezpieczna. Może i nie znamy się zbyt długo, ale bardzo się polubiliśmy i nie mam złych zamiarów. I nie musi mi pan wierzyć - powiedział Marc. Tata popatrzył na niego i uśmiechnął się pod nosem. Wtedy wiedziałam, że Marc go przekonał.
    - Jeśli ją zranisz..
    - Nie zranię - nie pozwolił mu dokończyć i chwycił mnie za dłoń. - Pańska córka jest niezwykle cudowną istotką.
    - Wiem o tym i dlatego tak bardzo się o nią martwię.
    - Rozumiem - odpowiedział i uśmiechnął się do mnie lekko. - Obiecuje, że nie będzie przeze mnie cierpieć.
    - Dlaczego ja sobie tego nie nagrałam? - zapytałam z uśmiechem i pogłaskałam Marca po policzku. - Ale na pewno zapamiętam.
    - Czas na deser! - usłyszeliśmy głos mamy, która właśnie weszła do jadalni. Położyła na stole tort o smaku toffi i rozłożyła nam talerzyki. - To kiedy wybieramy się na mecz FC Barcelony?
    - Mamo, a od kiedy ty lubisz piłkarzy?
    - Od niedawna - odpowiedziała z uśmiechem i zabraliśmy się za pałaszowanie deseru.
    Po udanej rozmowie kwalifikacyjnej Marca udaliśmy się do mnie do pokoju, abyśmy mogli na spokojnie porozmawiać. Hiszpan wszystko dokładnie oglądał, co jakiś czas zadając kilka pytań.
    - Twój ojciec nie jest wcale taki zły na jakiego wygląda.
    - Tak? A to dziwne, bo twoja mina podczas obiadu mówiła co innego - uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po policzku.
    - Gadasz głupoty, kochanie - cmoknął w mnie usta i przyciągnął do siebie. - Co robimy wieczorem?
    - Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę.
    - Dobrze - wyszeptał i wpił się w moje usta. Jedyne czego teraz chciałam to, to by mnie całował i był przy mnie. Ani moi rodzice, ani Lora nie zdołają nas poróżnić i to było ważniejsze.

 *


    W niedzielę, Marc wystrojony niczym szczur na otwarcie kanału, powędrował do swojej dziuni. Wkurzał mnie niesamowicie jak lalował się przed lustrem, miliard razy się przebierał a potem z miną zbitego psa prosił mnie o radę. Pomogłam, bo co miałam zrobić? Nie pozwolę, żeby chodził po mieście jak jakiś menel.
    Więc cały dzień spędziłam przed komputerem. Sprawdziłam pocztę, popracowałam i miałam zamiar wziąć prysznic, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Owinęłam się szczelniej swetrem i poszłam otworzyć.
    -Cristian? - zdziwiłam się, bo właśnie Tello zastałam na progu.
    -Cześć - uśmiechnął się słabo.
    -Czemu przyszedłeś? Ciebie faktycznie ścigają paparazzi w przeciwieństwie do Vazqueza - wzięłam się pod boki.
    -Wiem - zrobił krok w moją stronę i otoczył mnie jedną ręką w pasie. - Doskonale też umiem liczyć i od balu nikt nie widział nas razem. Nie sądzisz, że dla zakochanej pary to długo? Czwartek od niedzieli dzieli kilka dni, zwłaszcza, że nikt nie wie o imprezie na plaży u Davida.
    -Wiem, ale się odsuń - wyszeptałam. - Tu nikt nas nie widzi.
    -Wpuściłem za sobą przypadkiem fotografa - uśmiechnął się szelmowsko i mnie pocałował. Najpierw zrobiło mi się gorąco, potem jeszcze bardziej gorąco, a potem się wściekłam, bo dotarło do mnie co zrobił.
    -Co takiego? - syknęłam.
    -Nic - wepchnął mnie do mieszkania i zamknął za sobą drzwi. - Nie denerwuj się.
    -Jak mam się nie denerwować?! - syknęłam i poszłam do salonu. - Patrz! - mój komputer dosłownie piszczał, bo co chwila dostawałam nową wiadomość. Wiadomość pełna naszych zdjęć! Sprzedałeś nas, pajacu!
    -Chyba o to chodzi, co? - rozsiadł się na kanapie. - Sprzedajemy siebie i mamy z tego kasę.
    -Bałwanie! Sprzedać siebie, a mieć medialny związek to zupełnie coś innego! Im bardziej nas ścigają tym lepiej dla ciebie, a ty się im podłożyłeś. Może jeszcze sam po nich dzwoniłeś, co?
    -Nie - pociągnął mnie za rękę i usiadłam obok niego. - Po prostu starannie nie zamknąłem za sobą drzwi do klatki - uśmiechnął się i zsunął sweter z mojego ramienia. - A jak mnie koleś spytał czy może mi zrobić zdjęcie to grzecznie odpowiedziałem, że nie, bo chcę zachować swoją prywatność i najlepiej niech udaje, że mnie nie widział - dodał.
    -Osłabiasz mnie - westchnęłam.
    -Lora? - założył moje nogi na swoje kolana i wsunął dłoń pod spódnicę. Spokojnie głaskał moje udo i intensywnie nad czymś myślał. - Nie uważasz, że powinniśmy potrenować?
    -Co? - spojrzałam na jego ręce. - Seks, bo chcesz wystąpić w reality show? - syknęłam.
    -Nie, całowanie - odparował czym rozbroił mnie zupełnie.
    -Nie umiesz się całować? - udałam głupka.
    -Umiem! - prychnął. - Ale my powinniśmy potrenować. Czasem pary całują się przed fotoreporterami.
    -My nie będziemy - pokręciłam głową.
    -Lora, ale powinniśmy. Będziemy bardziej wiarygodni! - jęknął.
    -Jesteśmy, Cristian.
    -Tylko trening czyni mistrza! - wyskoczył a ja się roześmiałam.
    -Jeden buziak, zgoda?
    -Zgoda! - przytaknął ochoczo. Zbliżył swoje usta do moich... a ja się odsunęłam.
    -Nie wiem czy to dobry pomysł... - mruknęłam i udałam, że się zastanawiam.
    -Doskonały! - zapewnił mnie gorąco.
    -Oj, Tello... - pogłaskałam go po policzku, a on uśmiechnął się słodko. Tak bardzo walczyłam z "grypą", ale jakoś nie mogłam się wykurować.
    -Barcelona - wyszeptał, a mnie po plecach przeszedł dreszcz. Nim się zorientowałam leżałam na kanapie a on wisiał nade mną. - Lora... - pochylił się i wpił w moje usta... Odleciałam i nawet nie wiem, gdzie skończyły się wygłupy a zaczęło coś poważnego. Jego zapach mnie otumanił, liczyła się tylko jego bliskość. Czułam się przy nim bezpiecznie, byłam sobą, taką prawdziwą Barceloną, a nie Lorą Bartrą. Nie lubiłam swojego pełnego imienia, bo nie lubiłam, gdy ktoś potrafił mnie przejrzeć na wylot. Lora to był skrót, powierzchnia. Prawdziwa ja byłam głębiej, ale tylko nieliczni się o tym przekonywali...
    -LORA! - wydarł się Marc w przedpokoju. - Paparazzi sterczą pod naszym blokiem! Nie możesz czegoś w tym zrobić?
    -A co? - warknęłam i odsunęłam się od Tello. - Twoja dziunia się nie pomalowała i boisz się, że narobi ci siary?
    -Nie - wszedł do salonu i uśmiechnął się szeroko. - Cristian, to za tobą tu przyleźli - powiedział zadowolony.
    -I pójdą razem z nim - mruknęłam i ruszyłam do wyjścia.
    -Może powinienem zostać? - szepnął przy drzwiach.
    -Może powinieneś zastanowić się nad tym w drodze do domu - fuknęłam i go wypchnęłam. Poprawiłam włosy i wróciłam przed komputer. Praca sprawi, że przestanę myśleć o tym pacanie. Jednak jak to bywa, ledwo siadłam ktoś zaczął walić do drzwi.
    -Otworzę! - zawołał Marc. - O, cześć! Lora, rodzice przyszli! - krzyknął. Zerwałam się i wyszłam na korytarz.
    -Hej! - wyściskałam oboje i przeszliśmy do salonu.
    -Fajnie was widzieć! - powiedział zadowolony Marc, gdy pałaszował ciasto, które przyniosła mama.
    -Synku, nie mieszkamy na końcu świata. Możesz nas odwiedzić - mruknęła i upiła łyk herbaty.
    -Synek jakby nie zajmował się głupotami to pewnie by odwiedził - odezwałam się.
    -Przecież trenuję! - oburzył się.
    -Nikt nie mówi o treningach, Marc - mama przewróciła oczami. - Jak przestałeś chodzić z Sandrą byłeś w domu codziennie, a teraz co? Może chcesz mi powiedzieć, że Lora robi ci jeść?
    -Mam inne rzeczy do roboty - prychnęłam.
    -Z tobą pogadam potem - dodała cicho, a tato zachichotał. Czyli nie przyjechali bo się stęsknili...
    -Nie rozumiem - mruknął Marc.
    -Chodzi o jednorazówkę - fuknęłam.
    -O Monicę? A co z nią nie tak? - nie załapał.
    -Klin klinem, rozumiem - pokiwała głową mama. - Ale czy to nie za szybko?
    -Mówiłam, że za szybko! - klasnęłam w dłonie. - Mówiłam, żeby się rozerwał, pobawił się, ale nie! Znalazł sobie tą... - urwałam, bo zabrakło mi słowa. - No, tą! - dokończyłam.
    -Marc? - tato spojrzał na swojego młodszego syna.
    -Lubię Monicę - powiedział poważnie. - Jest świetną osobą, dobrze się przy niej czuję, nie udaję. Jest całkiem inna niż Sandra, pracuje, chce w życiu coś osiągnąć. Poznałem jej rodziców, są całkiem spoko - zaczął swój wywód. - Monica nawet dyskutuje z Lorą, tylko jeszcze nie ma tej olewatości co ja - uśmiechnął się, a tato cicho westchnął.
    -Czego się spodziewałeś? Miałeś w domu dwa egzemplarze, a ona na razie ma jeden - szepnął.
    -Alec! - syknęła mama. - Bardzo się stawia? - zwróciła się do mnie.
    -Koło tyłka mi lata - machnęłam ręką.
    -Marc, synku, idź kup ojcu gazetę. Musimy pogadać z Lorą - zmieniła temat.
    -Czemu nie mogę zostać? Kupicie jak będziecie wychodzić - burknął.
    -Nie dyskutuj z matką - warknął, a Marc posłusznie wstał i wyszedł. Takie zasady panowały w mojej rodzinie. Braci ochrzania się przy mnie, mnie bez nich. Do dziś nie wiem czemu tak jest, ale jest i nikt tego nie podważa.
    -Co z tą Monicą? - zainteresowała się mama.
    -Miała być przygodą na jedną noc, ale niestety nie jest - rozłożyłam ręce. - Na razie próbuję ją zniechęcić, odepchnąć od Marca, ale im ja jestem wredniejsza tym ona się do niego bardziej zbliża. Ogólnie wydaje się mieć poukładane w głowie, ale ciut ja trzeba wyszkolić. Plus jest taki, że znosi moje docinki, ale dla dobra Marca zrobi wszystko. Wzięła ode mnie każdy prezent i nie protestowała jakoś namiętnie.
    -Będzie coś z tego? - spytał tato.
    -Boję się, że tak - pokiwałam głową.
    -A Tello? - wystrzeliła mama i spojrzała na mnie groźnie. - Prawda czy ściema?
    -Ściema - odpowiedziałam szczerze. Rodzicom nigdy nie kłamię. Całemu światu mogę mydlić oczy, ale nie im. - Medialny związek. On potrzebuje kasy, ja rozgłosu.
    -Nie przegnij, skarbie. Też ma uczucia, póki oboje wiecie, że to gra jest dobrze, ale stąpasz po cienkim lodzie - ostrzegła.
    -Wiem, mamuś - mruknęłam. - Lubię go, ale obiecałam sobie kiedyś, że nie będę z przyjacielem Marca czy Erica. Odprawiłam z kwitkiem Sergiego Roberto, jak będzie trzeba to odprawię i Cristiana.
    -Zobaczymy... - Tato uśmiechnął się tajemniczo.
    -Barcelona. - Mama popatrzyła mi głęboko w oczy. - Uważaj na siebie.
    -Będę - puściłam jej oczko.
    -Talia, czas na nas. - Tato spojrzał na zegarek.
    -Idziesz dziś na jakąś imprezę. Ostatnio miałaś przepiękną sukienkę! - zachwyciła się.
    -Mam coś dla ciebie! - zerwałam się i pociągnęłam ją do swojego pokoju. - Są cudne! - wyjęłam z pudełka perfumy od Versace.
    -Wspaniałe! - pochwaliła, gdy powąchała.
    -Catalonia! - syknął tato stojąc w drzwiach.
    -Nie mów tak do mnie! - warknęła.
    -To twoje imię - uśmiechnął się.
    -Ale to nie powód, żebyś do mnie tak mówił! - burknęła.
    -Gazeta! - zakomunikował Marc.
    -Dzięki, synu - tato poklepał go po ramieniu. - Talia?
    -Do zobaczenia! - wycałowała nas i wyszli. Oprócz urody i charakteru łączy mnie z mamą coś jeszcze, coś niezwykle charakterystycznego. Obie mamy alergię na swoje imię. O ironio, Catalonia ma córkę Barcelonę. Mamie nie udało się wygrać z ojcem i dał mi imię takie jakie chciał: Barcelona.
    -Mogę zjeść resztę ciasta? - zawołał z kuchni Marc.
    -Możesz!

***

Bardzo Was przepraszam, że dopiero teraz, ale klasa maturalna wcale nie jest taka fajna.. A na dodatek moje życie prywatne trochę się zmienia :D Ale podoba mi się to! 

Do napisania :)


sobota, 1 września 2012

rozdział 6

    Po udanej imprezie i jeszcze bardziej udanej nocy wstałam z łóżka i pognałam do bartrowej kuchni, gdzie zaparzyłam sobie kawę. Usiadłam na krześle i uśmiechnęłam się na widok wychodzącego z pokoju Marca, który miał na sobie jakieś spodenki i koszulkę.
    - Dzień Dobry - usiadł obok mnie i czule mnie pocałował. - Jak się spało? - zabrał mój kubek i wziął łyka czarnej cieczy.
    - Dobrze - odpowiedziałam i pogłaskałam go po policzku. - Musiałabym się przebrać, bo jak twoja siostra wparuje i zobaczy mnie w twoich rze.. - nie dane było mi dokończyć, bo do mieszkania weszła Lora z uśmiechniętym od ucha do ucha chłopakiem. Ale nie był to ten, którego spotkałam na ulicy, tylko inny. Wyższy i miał lekki zarost.
    -Heeeejooo! - Vazquez zawył niczym zarzynana świnia. Marc spojrzał na mnie zaskoczony.
    -Urżnął się i jakoś nie chciałam go pokazywać jego rodzicom - mruknęłam.
    -To ta wielokrotnego użytku? - Alvaro oparł się o ścianę i podrapał po głowie. - Ładna - dodał z uznaniem. - Tello pokazywał mi zdjęcia jak była mokra - wyszczerzył zęby. - Zacne masz cycki - wypalił. Sapnęłam pod nosem, a Marc prychnął.
    -Co takiego? Barcelona?! - warknął.

    -Ma alkoholowe omamy - nalałam kawy do kubka i wcisnęłam Vazquezowi do łapska.
    - Czy on skomentował moje piersi? - zapytałam i szybko stanęłam za Bartrą, który wpatrywał się w ową dwójkę. - I jakie zdjęcia? Marc, wiesz coś o tym? - zwróciłam się do niego, lecz pokiwał przecząco głową.
    -Nie ma co się nim przejmować - machnęłam lekceważąco ręką. - Kilka piw za dużo i już. Po prostu trochę się kłóciliśmy i Muniesa nas godził.
    -Poił - sprostował jak zawsze usłużny Alvaro.

    - Fajnych macie kolegów - uśmiechnęłam się lekko, patrząc na młodego chłopaka. Muszę powiedzieć, że wyglądał sympatycznie. - Często się tak godzicie?
    -Zawsze jak mnie te pizdy culesowe zdenerwują! - burknął. - Ale Lora jest po mojej stronie! - złapał mnie za szyję i przytulił. - To moja przyjaciółka!
    -Vazquez, zabieraj łapska! - wysapałam, ale nic to nie dało. Nawet moje odpychanie go.
    -Kochamy się - pokiwał z przekonaniem głową. Marc śmiał się pod nosem, jeszcze chwila i ja wybuchnę śmiechem i nie wiem kto wtedy zaciągnie Alvaro do łóżka.

    - Ja również kibicuję FC Barcelonie! - uśmiechnęłam się szeroko. - To po przyjacielu, ale mniejsza z tym - dodałam, kiedy spojrzałam na minę Alvaro i Lory. - Fajnie mieć takich przyjaciół.
    -Ale ona mnie bije - wyszeptał z poważną miną.
    -Zamknij się! - wsadziłam mu palec między żebra.
    -Aaaa!!! - zapiszczał.

    - Jego to chyba boli - mruknęłam cicho. - Lora, jeszcze raz dziękuję za to wczorajsze zaproszenie. Było naprawdę cudownie - zwróciłam się do niej. - Do teraz czuje ten zapach..
    -Wiem, że było - wzdrygnęłam się.
    -Widziałem! Widziałem! - zarechotał Vazquez. - Stary, ale poszliście w ślimaka! Normalnie... Ślimak! - wywalił jęzor z japy i zaczął nim kręcić.

    - Czy wy mieliście tam kamery, że wszystko wiecie? Zaczyna się to robić krępujące - spojrzałam się na Marca, który non stop się uśmiechał. - Nie chcę żyć w jakimś pieprzonym reality-show!
    -Przywyknij - poradził jej Alvaro. Z trudem opanowałam śmiech.
    -Zaufaj mi, słodziutka. Lepiej, żebym widziała to ja i kilka osób niż cały świat.
    -Paparazzi by cię śledzili jak mnie! - Vazquez złapał się za serce.
    -Nigdy cie nie śledzili - pokręcił głową Marc. - Kochanie, Lora tak ma, że widzi więcej niż inni, ale to zazwyczaj wychodzi na dobre reszcie świata.

    - Serio? Jakoś cię nie poznaje.. - zwróciłam się do chłopaka i spojrzałam na Lorę, która zaczynała mnie przerażać. Ona wszystko wie! - To cieszę się, że wyjdzie nam to na dobre - pogłaskałam go po policzku.
    -Nie poznaje? - wyszeptał Alvaro z miną zbitego psa.
    -Bo chowali ją w buszu - powiedziałam mu na ucho. - Tam się nie zna celebrytów.
    -Ładne to, ale takie głupiutkie - zachichotał zadowolony.
    -Więc, sis... Nas wysłałaś w blask fleszy, a sama zaszyłaś się gdzieś na plaży? - Marc wziął się pod boki.
    -Wiesz, jak trudno zawsze być w tym blasku? - westchnął Alvaro.
    -Właśnie - pokiwałam głową.

    - Jasne, bo wam uwierzę.. Poszliście się nachlać, a mnie nic nie powiedzieliście! - powiedział oburzony.
    - Ze mną też możesz pić! - klepnęłam go w ramię i zachichotałam cicho. - Jestem godnym przeciwnikiem.
    -Baba nigdy nie jest godna - odezwał się filozoficznie Vazquez.
    -Pierdolisz już tak, że żal słuchać, pijusie jeden! - zdenerwowałam się.
    -Kocham cię! - uśmiechnął się rozbrajająco.

    - Jesteście naprawdę wspaniałymi przyjaciółmi! - powiedziałam ze śmiechem i wtuliłam się w ramiona Marca. - Miło było cię poznać, ale ja muszę już spadać.. Znowu rodzice.
    -Nara, już nie mogę patrzeć - odwróciłam się na pięcie i pociągnęłam Alvaro za sobą.
    -Tak, zdjęcia i na żywo, a cycków i  tak nie pokazała - oburzył się.
    -Jak powiem Aidzie to nie zobaczysz żadnych przez długi czas! - burknęłam.
    -Lorka, a może wrócę do stanu wolnego? - zastanawiał się człapiąc z prędkością żółwia do mojego pokoju.
    -Wrócisz - prychnęłam.
    -I zrobisz mi medialny związek z jakąś modelką, co?
    -Pewnie - wepchnęłam go do łóżka. - Od razu z Adrianą Limą, co? - ściągnęłam mu buty.
    -Ale ona ma dziecko! Nie chcę dziecka! - zdjął bluzkę.
    -To weźmiemy inną. Śpij! - nakryłam go i wyszłam. - Bez mlaskania bo się porzygam! - wrzasnęłam i położyłam się na kanapie.

    - Pójdę się przebrać i szybko udam się do domu. Musze sprawdzić co w księgarni, trochę pobyć w domu i wtedy się zobaczymy, dobrze? - cmoknęłam go w usta.
    - Skoro tak trzeba. Ale zobaczymy się wieczorem, co? - tym razem to on pocałował mnie.
    - Nie wiem.. Może wpadniesz w niedziele do mnie na obiad? Wiesz, moi rodzice lubią takie uroczyste jajca - machnęłam ręką i odsunęłam się od niego, kiedy chciał mnie pocałować. - Miało być bez mlaskania.
    - Racja, racja - pokiwał twierdząco głową i znów się do mnie przysunął. - Ale tylko troszkę - pocałował mnie w szyje.    
    -WON!!! - zawyłam, bo znowu zaczynali, a ja miałam serdecznie dość. Serio.
    -Masz cycki, masz władzę! - zawtórował mi Vazquez.

    - Co oni mają z tymi cyckami? - szepnęłam cicho. - Muszę się zwijać, więc puszczaj mnie, Bartra!
    -Puść ja i niech idzie w cholerę - jęknęłam.
    - Ja nie wyrzucam twoich gości! A Tello ostatnio przyłazi tu zbyt często - odpowiedział jej Marc i uśmiechnął się do mnie czule. - Czy ona ci w czymś przeszkadza?
    -W życiu!
    - Ale ja już sobie pójdę, a wy na spokojnie to sobie wyjaśnijcie - pocałowałam go w policzek i skierowałam się do pokoju Marca.
    -Na półce w przedpokoju jest paczka. Weź ją sobie i w końcu wyjdź! - powiedziałam nieco grzeczniej. - Taki prezent na pożegnanie, chociaż wiem, że i tak wrócisz..
    - Lora! - wydarł się Marc i przesłał mi buziaka. - Proszę cię, opanuj się. To moja dziewczyna!
    -Chuj!
    -Ja mam większego! - zawołał Alvaro.
    -Nie pierdol! - stanęłam w drzwiach do salonu. - Znaczy się wiem, że ją pierdolisz, ale nie gadaj, że ty i ona... - skrzywiłam ją.
    -Chujnia z grzybnią! - Z mojego pokoju wyłonił się zacny Alvaro. - Koniec wolności! Tylko nie bądź takim zjebem jak Villa i nie bierz ślubu jako hot dwudziestka jedynka!

    - Tak, jesteśmy razem. Jak zechcę to nawet teraz sobie wezmę ślub! Mam dość ciągłego wtrącania się w moje życie.. - westchnął. - Monica lubi to co ja i jest nam razem dobrze!
    -O Boże - sapnął Vazquez, a ja nie wytrzymałam i wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.
    - Nie martwcie się, nie planujemy ślubu - wyłoniłam się zza pleców Marca i spojrzałam na śmiejącą się Lorę. - To nie czas na wychodzenie za mąż! Mam studia i te sprawy.. I dziękuję za prezent. Kolejny - zwróciłam się do Lory.
    -Nie ma za co - machnęłam ręką. - Mam tego pod dostatkiem, a prowadzając się z moim bratem nie możesz wyglądać byle jak.
    -I śmierdzieć - wtrącił się, niezwykle dziś pomocny, Alvarito.

    - Przecież braliśmy prysznic - zwróciłam się do Marca. - Jednak stać mnie na ciuchy i inne duperele.
    -Nie kwestia kupić, kwestia, żeby ci dali i jeszcze zapłacili - odparowałam.
    -W ogóle nie jesteś ekonomiczna i przedsiębiorcza. Przykro mi, Marc - westchnął mój pomocnik i zaciągnął mnie do pokoju. - Ciii... - położył palec na ustach. - To pójdą, a my się prześpimy - zachichotał.

    - Rodzice mnie po prostu inaczej wychowali. Kochanie, muszę już spadać, ale zobaczymy się jutro. Obiad o 13, nie zapomnij - musnęłam jego usta i opuściłam apartament.
    -POSZŁA!!! - zapiszczał Alvaro. - Macie piwo? - wystartował do lodówki, ale Marc złapał go za fraki i wpakował do łóżka.
    -Dobranoc - warknął i wyszedł. - Ty możesz spać u mnie - zwrócił się do mnie.
    -Oszalałeś? - popukałam się w czoło. - W jej smrodzie? - położyłam się na kanapie i nakryłam kocem.
    -Jesteś nieznośna - pocałował mnie w czoło. - Jesteś wcielonym diabłem.
    -Skoro i tak skończę w piekle, to po drodze mogę trochę zaszaleć - uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy. - Pa.
    Wyspałam się, zjadłam kanapki i wzięłam prysznic. Stałam przed lustrem w przedpokoju w szlafroku, koszuli nocnej i japonkach.
    -Jakieś plany na dziś? - spytał Marc z salonu.
    -Może... - zamyśliłam się. - Wiesz, że wieczorem idziemy do Davida? - zerknęłam na niego.
    -Tak, dzwonił do mnie - skinął głową i wtedy z mojego pokoju wytoczył się Vazquez. Usiadł bok Marca i ziewnął.
    -Może pójdę na tenisa? - powiedziałam sama do siebie.
    -Super! - podskoczył jeszcze pijany Alvaro. - W końcu będziesz w spodniach! Sportu nie da się uprawiać w kieckach! - zatarł ręce. - Nawet śpisz w sukience! - fuknął.
    -Żeby było szybciej - puściłam mu oczko i z niknęłam w swoim pokoju. Wyciągnęłam z pudła sportowe ciuchy i rakiety tenisowe. Po chwili wyszłam i stanęłam przed chłopakami.
    -Zabij mnie - jęknął Alvaro.
    -Brak spodni - zaśmiał się Marc.
    -Wrócę za kilka godzin, pa! - ucałowałam każdego i wyszłam.


 *



    Po ciężkim dniu w księgarni postanowiłam spędzić wieczór w domu i dać wolną rękę Marcowi. Przecież nie musimy się ciągle spotykać, a ja powinnam zadzwonić do Hugo i pobyć z rodzicami, którzy chyba byli źli o to, że nie wracam do domu na noc.
    - Czołem, rodzice - uśmiechnęłam się i usiadłam między nimi na kanapie. - Co oglądacie? - spojrzałam na ekran telewizora.
    - Jakieś bzdury - wysapał tata i spojrzał się na mnie. - Gdzie ty przebywasz całe dnie? I co najważniejsze noce?!
    - Tatko, nie denerwuj się - pogłaskałam go po ramieniu. - Jestem tam bezpieczna.
    - Tam?
    - U Marca! - odpowiedziałam zrezygnowała i spojrzałam na mamę, która zawsze miała dobry wpływ na ojca. Jeśli coś przeskrobałam, to szłam do mamusi i ona wszystko załatwiała. - To ten kolega z księgarni - zwróciłam się do niej.
    - Wygląda na sympatycznego chłopca - odparła i spojrzała na ojca. - Joseph, jest młoda. Niech się bawi, korzysta z życia.. Ten chłopak na pewno jest porządny i nic jej nie zrobi.
    - Nie musisz zostawać u niego na noc! Ile ty go w ogóle znasz? Nie tak cię wychowaliśmy, Monica.
    - Nie gniewaj się. Zaprosiłam go jutro na obiad, to go poznasz i będziesz spokojniejszy.
    - Tak? - spojrzała na mnie mama. - Co mam ugotować? Może kurczaka? Co lubi? - zaczęła zadawać milion pytań.
    - Ugotuj cokolwiek. To facet, wiec zje wszystko - przewróciłam oczami i spojrzałam na tatę. Jego mina wyrażała wszystko.. Nie był zadowolony.
    - Tato! Marc to naprawdę fajny chłopak. Lubię go.
    - Zobaczymy jutro.
    - To ja pójdę zadzwonić do Hugo - powiedziałam radośnie i pognałam do siebie. Modliłam się w duchu, aby mój przyjaciel wreszcie odebrał, bo ostatnio nie mogłam się z nim skontaktować. Zaczynałam się o niego martwić.
    - Halo? Hugo? - zapytałam, kiedy po kilku sygnałach ktoś raczył odebrać ten pieprzony telefon. - To ty?
    - Tak, to ja! - usłyszałam jego radosny głos. - Co u ciebie, Mała?
    - W porządku. A co u ciebie? Nie odzywasz się wcale!
    - Musiałem pozałatwiać kilka spraw.. Ale wszystko jest super. Mam pracę i zaczyna mi się tu podobać.
    - To dobrze.- mruknęłam cicho. - Tęsknie za tobą.
    - Ja za tobą też, Monica. Ale lepiej mi powiedz, co u twojego nowego kolegi?
    - U Marca? Chyba się zakochałam - wymamrotałam i położyłam się na łóżku. - Jest wspaniały! Chociaż jego siostra za mną nie przepada.
    - Szkoda, że nie mogłem się z nim spotkać. Powinienem przeprowadzić jakąś rozmowę kwalifikacyjną, czy coś.. - zarechotał.
    - Mój tato to jutro zrobi! Zaprosiłam go na obiad.
    - Niedzielny obiadek z rodzinką Rubio? Nagraj mi to!
    - Spadaj, Hugo!
    - No co? Już widzę jak twój ojciec go przepytuje.. A mamusia się zachwyca!
    - Jesteś straszny. I ty niby masz miano mojego najlepszego przyjaciela? - zapytałam z wyrzutem. - Już za tobą nie tęsknie.
    - Dobra, ja też nie!
    - To nie. Kończę, bo ten telefon kosztuje fortunę!
    - Ok. Kocham cię - usłyszałam jego głos.
    - Ja ciebie też, Hugo - odpowiedziałam i szybko się rozłączyłam. Zdecydowanie nie lubię takich rozmów. On powinien tu być!

 *

    Po wyczerpującej grze w tenisa, relaksującym masażu i drobnych zakupach, w końcu dotarłam do mieszkania. Wzięłam prysznic, ubrałam się, pomalowałam i spojrzałam w lustro. Sukienka, buty, torebka... Wszystko jak trzeba.
    -W to mam się ubrać? - jęknął Marc wychodząc ze swojego pokoju. Obu braci, a także chłopaków, którzy mi gdzieś towarzyszyli, przyzwyczaiłam do tego, że czeka na nich gotowy strój. Wolałam sama o to zadbać i potem nie świecić oczami. Także teraz Bartra miał na sobie jasny garnitur, białą koszulę i trampki.
    -Tak - pokiwałam głową i poprawiłam mu kołnierzyk. - Prezentujesz się przyzwoicie - powiedziałam zadowolona.
    -Myślisz, że Monice by się spodobało? - wyszczerzył się. Zgrzytnęłam zębami i delikatnie się skrzywiłam.
    -Myślę, że dla niej nie będziesz musiał się tak elegancko ubierać chyba, że idąc na gale, na które osobiście was wyśle. - fuknęłam.
    -Albo na ślub - spojrzał na swoje odbicie w lustrze i się wyprężył.
    -Zrobię wszystko, żebyście go nie wzięli - stanęłam obok niego i poprawiłam kosmyk opadający mi na oko.
-Nie wątpię - uśmiechnął się i cmoknął mnie w czoło. - To nie jest Sandra - szepnął.
    -Tym bardziej. Ile ty ją znasz? - spojrzałam na niego. - Sandrę miałeś kilka lat i patrz jaki numer wywinęła. Skąd wiesz co ta odwali, co?
    -Wiem, że się nad nią znęcasz, bo chcesz ją przetestować. Ciągle jej powtarzam, żeby się nie przejmowała, ale jakoś nie dociera.
    -Im więcej zniesie tym więcej warta - powiedziałam bardzo cicho i puściłam mu oczko. - Dziewczyna Erica nie takie cyrki miała, ale dziś jestem w stanie wskoczyć za nią w ogień.
-Może i za Monicą będziesz? - objął mnie w pasie.
    -Chyba ocipiałeś! - prychnęłam. - Bierz kwiaty i chodź!
    David i Patricia jak zwykle powitali nas bardzo serdecznie. Pani domu zrobiła przepyszną kolację, ale dziewczynki nam nie towarzyszyły. Musiały iść spać.
    Po pogaduszkach przy lampce wina, wstałam z kanapy i skinęłam na Davida. Posłusznie wstał i udaliśmy się do gabinetu.
    -Lubie to - uśmiechnął się i usiadł na krześle za biurkiem. - Niczym w filmie. Po kolacji są interesy.
    -Mężczyzn z mężczyznami a kobiety zostają na ploteczkach - zachichotałam i usiadłam po drugiej stronie biurka.
    -Twój brat idealnie nadaje się do plotkowania - powiedział nieco złośliwie.
    -Wiem, w tym naszym rodzeństwie to ja mam jaja. Ericowi zaczynają rosnąć, ale Marcowi nie muszą. Dobrze się czuję, gdy dbam o niego, ale nie o tym chcę gadać - założyłam nogę na nogę. - Potrzebujesz pomocy.
    -Wiem, ale nie wiem o jakiej dziedzinie mowa - spojrzał na mnie uważnie.
    -Przecież nie o twojej karierze sportowej - przekręciłam oczami. - Chociaż wszystko zaczyna się od niej, ale tu akurat nic nie mogę zrobić.
    -Mów - posmutniał.
    -Nie grałeś pół roku, klub nie zarobił ile chciał, działaczom to nie w smak. Masz rodzinę na utrzymaniu, wydatki nie maleją, a kasy coraz mniej, prawda?
    -Prawda - pokiwał głową.
    -Nie daję zginąć przyjaciołom, David - wyjęłam z torebki starannie złożoną kartkę. - Masz kontrakt z Adidasem, ale to zlecenie jest ekstra. Ktoś się wycofał i potrzebują zastępcy. Na szczęście dowiedziałam się w porę i jestem - podsunęłam mu ją. - Ciuchy, ale jest mały bonus. Możesz zabrać córki.
    -Dziewczynki? - drgnął.
    -Za dzieci zapłacą ci dwa razy tyle. Sam doskonale wiesz, że paparazzi ciągle za tobą chodzą i chcą zrobić im zdjęcia. Dla nich to będzie super zabawa, dla ciebie i Pati, czysty zysk. Sesja jest jutro, decyzja należy do ciebie czy zabierzesz Zaidę i Olayę, ale sam przyjdź. Nic się nie stanie jak ich nie weźmiesz. - Skończyłam mówić i uważnie się w niego wpatrywałam. Myślał nad czymś intensywnie czytając umowę.
    -Dostaję kasę z klubu, ale sporo poszło na rehabilitację, bo wiele zabiegów miałem prywatnie, żeby nie obciążać klubu... Pieniędzy mi nie przybywa... - wahał się. Wtedy odezwał się we mnie wewnętrzny głos, który był przez lata skutecznie zagłuszany, a nazywał się zwyczajnie - rozsądek. Zawsze obsługiwałam obcych i miałam gdzieś co robią ze swoimi dziećmi byle mi płacili, ale tu przede mną siedzi ta sierota Villa...
    -Nie bierz ich - powiedziałam cicho patrząc mu w oczy. - Znajdę ci więcej dodatkowych sesji, ale nie sprzedawaj córek, nawet za ogromną kasę. Mówię to, bo wiem jak trudno potem odzyskać prywatność. Są małe, nie wiedzą co się wokół nich dzieje i niech tak zostanie jak najdłużej.
    -To czemu mówiłaś, że mogę je zabrać? - zdziwił się.
    -Bo taką mam pracę?! - obruszyłam się. - Przedstawiam ci opcje i pozostawiam pole do wyboru. Rzadko kiedy doradzam swoim klientom. No, ale ty jesteś też moim przyjacielem, a to co innego.
    -Nie brać ich? - upewnił się.
    -Same zdecydują czy zechcą skorzystać z twojej sławy. Teraz trzymajmy je od tego z daleka - wstałam. - Zadbam o to.
    -Dzięki - wyszczerzył się. - To teraz chodźmy na ciasto. Pati zrobiła pyszne! Ma talent kobieta! - mlasnął.
    -Villa - westchnęłam. - Kupiłam to ciasto. To i każde inne, gdy was odwiedzamy.
    -Serio? - zdumiał się.
    -Serio - roześmiałam się.
    -To dlatego inne są gorsze...

***

Hej! Z tej strony chora Monika, która wczoraj nauczyła się tańczyć. Uwierzcie, że to cud :D W poniedziałek wraca do szkoły i czeka na nią klasa maturalna, ale z Kają u boku wszystko jest łatwiejsze. Pozdrawiam! :)
I kilka słów od Vingi: Całuje, pozdrawiam i życzę dobrej zabawy z Lorą, Tello, Marcem i jednorazówką.. znaczy się Monicą :)