czwartek, 25 października 2012

rozdział 9

    Siedziałam w biurze i przeglądałam zdjęcia z ostatnich dni. Cały czas biłam się z myślami i zastanawiałam nad propozycją Federico Tello. Była niemoralna, ale jakbym zawsze się przejmowała takimi pierdołami nie miałabym tego co mam.
    -Szefowo, dzwoni Jorge Mendes. Połączyć? - usłyszałam z interkomu.
    -Tak - mruknęłam i podniosłam słuchawkę, gdy tylko zadzwonił telefon. - Bartra, słucham?
    ~Cześć, młoda. Stało się coś, że jesteś taka poważna? - odezwał się Jorge.
    -Stało i nie stało - burknęłam i szybko streściłam co i jak z ojcem Tello. Skłamałam, gdy powiedziałam, że szczera jestem tylko z rodzicami. Do tego duetu dochodzi jeszcze Jorge Mendes, oficjalnie agent Cristiano Ronaldo, nie oficjalnie mój mentor. Zawsze byłam wredna i dążyłam do celu po trupach, byle osłonić najbliższych. Jorge pokazał mi jak z ludzkich słabości i mocnych stron zrobić pieniądz. Poznałam go dwa lata temu na kursie biznesu i przypadliśmy sobie do gustu. Mój pierwszy numer to schowanie młodego Cristiano Ronaldo Juniora i patrzenie na zaskoczone twarze, gdy Cristiano ogłosił, że ma syna i ma on już miesiąc. Reakcja mediów na całym świecie, burza jaka wybuchła... Bezcenne. Od tamtej pory wiedziałam, że znalazłam w życiu pasję, która stała się moją pracą. Oczywiście o moich naukach z Portugalczykiem nikt nie wie. Nawet Eric, który cały czas był w Londynie, nie wspomnę o Marcu i reszcie, która dostałaby zawału na wieść, że przyjaźnię się z Los Blancos.
    ~Zrób jak czujesz, Lora. Instynkt to twój największy atut, młoda. Tylko nie po to dzwonię przecież... - westchnął. - Nagrałem ci robotę. Zajmij się FIFĄ 2013.
    -Chyba ze mnie kpisz. Jestem specjalistką od ludzi, a nie gier! - prychnęłam.
    ~Chodzi o nasze interesy, Lora.
    -Wyślij mi wszystko mailem - pokiwałam głową. - Nie lepiej upchnąć grę na jakiegoś piłkarza z Katalonii? Wiesz, że Ronaldo tu nie kochają.
    ~Młoda, przypomnij mi czemu Barcelona miała być dla ciebie najlepszym miejscem zamieszkania? Lepszym niż Nowy Jork, do którego gorąco cię namawiałem? - syknął.
    -Bo znam Katalonię jak własną kieszeń, mam tu przyjaciół, brata, kontakty i miano siostry piłkarza. Łatwiejszy start - skrzywiłam się sama do siebie.
    ~Mamy spore udziały w EA SPORTS i nie powiedziałem, że na okładce ma być Cristiano.
-Mam wolną rękę? - upewniłam się.
    ~Tak, ale sprzedaj grę jak się da najlepiej. Umieść tam nawet Messiego! - roześmiał się jak z najlepszego kawału, ale mnie nie było do śmiechu.
    -Umieszczę - powiedziałam twardo.
    ~Dlatego właśnie wybrałem ciebie z tysięcy dzieciaków - wyczułam w jego głowie zadowolenie.
    -LORA! - do gabinetu wparował Alvaro.
    -Wyślij mi wszystko, pogadamy potem, bo teraz mam gościa - powiedziałam do słuchawki i się rozłączyłam. - Czego? - warknęłam go przyjaciela.
    -Gonili mnie paparazzi! - zamachał rękami a oczy lśniły mu z podekscytowania.
    -Jesteś pewien, że ciebie? - uniosłam jedną brew.
    -Tak! - pokiwał gorliwie głową.
    -I wcześniej na nikogo nie wpadłeś i nie zniszczyłeś mu aparatu swoim cielskiem?
    -Nie! - teraz pokręcił łepetyną i nagle spoważniał. Zaciekawiona wyprostowałam się w fotelu. - A teraz do sedna. Co tu, kurwa, ma być?! - rzucił mi jakiś papier. Wystarczył jeden rzut oka i wiedziałam.
    -Powinnam tak dopisać klauzulę o milczeniu - mruknęłam.
    -Lora! - walnął pięścią w biurko co nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia. - Jak mogłaś mi to zrobić, co?!
    -Zrobiłam to dla ciebie, a nie tobie - sprostowałam. - Nie obchodzi mnie z kim sypiasz, a z kim nie i zawsze tak było. Aida to twoja dziewczyna, ale w nosie mam co do niej czujesz. Może jej ufasz, ale ja nie muszę i bynajmniej nie chcę - westchnęłam.
    -Dlatego kazałaś jej podpisać umowę, gdzie jak byk stoi - chwycił kartkę. - Że nie może publikować zdjęć, gdzie jest ktoś oprócz mnie i jej, że nie może opowiadać o spotkaniach, które były nie tylko z moim udziałem, że nawet po rozpadzie naszego związku ma milczeć na jego temat, a jak nie to ma zapłacić milion dolarów?! - wysapał czerwony ze złości.
    -Jak postanowisz się z nią ożenić dostanie intercyzę bardziej precyzyjną niż ta nędzna umowa - lekceważąco machnęłam ręką. - Alvaro, wybacz, ale nie wiem co tak cię bulwersuje. Dbam o ciebie, naszych przyjaciół, siebie. Każde uczucie może się kiedyś skończyć, stary - wzruszyłam ramionami. - No, jak to mówią: Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
    -Zmusiłaś ją! Tak się nie robi! - furczał.
    -Jakby nie chciała to by nie podpisała... - zamyśliłam się. - Jednak trochę kasy i ładne buty działają na dziewczynę jak magnez - uśmiechnęłam się i wstałam. - Vazquez, nie denerwuj się. O ile cię to pocieszy to dziewczyna Cristiano Ronaldo, Irina Shayk, podpisała coś podobnego.
    -Skąd wiesz? - wybałuszył oczy.
    -Złotko, a czego ja nie wiem - zachichotałam i wzięłam go pod ramię. - Zjemy coś?
    -Tak. Zdenerwowałem się i jestem głodny jak wilk - pokiwał głową.
    -Zapomnij o tej umowie - pocałowałam go w policzek. - Ciocia Lora wszystkim się zajmie.
    -Nie wątpię - westchnął

 *

    Obudziłam się obok Marca, który jeszcze słodko spał. Przewróciłam się delikatnie i spojrzałam na jego twarz, głaskając czule po policzku. Na mojej twarzy od razu zagościł uśmiech, kiedy przypomniałam sobie wczorajszy wieczór.. Z każdą chwilą utwierdzałam się w przekonaniu, że Bartra jest dla mnie mężczyzną idealnym. I chciałabym, aby nim już pozostał na zawsze.
    Wstałam z łóżka, wzięłam prysznic i przebrałam się w rzeczy, które miałam u Marca. Po chwili wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni..
    Kompletnie ubrana wyszłam ze swojego pokoju i udałam się do kuchni. Codziennym zwyczajem postawiłam na stole laptopa, nalałam sobie do kupka kawy i zjadłam jogurt. Spokojnie przeglądałam zdjęcia z wczorajszej imprezy (z ulgą zarejestrowałam fakt, że Marc nigdzie z jednorazówką nie bytował) i popijałam czarny płyn. Za oknem było szaro i pewnie będzie padał deszcz. Dzień nie zapowiadał się ciekawie, na szczęście ustawiłam się z Vazquezem na zakupy. Nie wiem czy biedak to przeżyje, ale kogo to obchodzi? Chciał iść to pójdzie!
    Gdy usłyszałam, że otwierają się drzwi do pokoju Marca nawet nie podniosłam głowy. Oglądanie go zaspanego, prawie nagiego i nieogolonego to nie jest coś co zwali mnie z krzesła. Tknięta dziwnym przeczuciem podniosłam wzrok.
    -Boże, czym zgrzeszyłam, że tak dotkliwie mnie karzesz? - wyszeptałam i przymknęłam oczy. - Giń, potworo! - warknęłam, ale jak ponownie je otworzyłam jednorazówka nadal tam była!

    - Nadal tu jestem i będę - odpowiedziałam i pomaszerowałam do kuchni. - Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - dodałam z przekonaniem.
    -Zrobiłam sobie za słabą kawę - mruknęłam sama do siebie. - I jeszcze śpię, a ta maszkara to koszmar!
    - O co ci właściwie chodzi, co? Uszczęśliwiam Marca, a ty nadal masz problem! Zaczynam mieć ciebie dość - warknęłam i zrobiłam sobie herbaty. Miętowej, oczywiście.
    -To, że uszczęśliwiasz to ja nie wątpię - uśmiechnęłam się wrednie. - Cóż z tego, że masz mnie dość? Ja mam ciebie od samego początku i jakoś z tym żyję - wzruszyłam ramionami. - Szarogęsisz się po moim mieszkaniu jak po swoim i też z tym żyję. Mam czas, cierpliwie poczekam aż się mu znudzisz i znajdzie kolejną. To tylko facet i dla niego liczy się seks, chociaż może ci wciskać najromantyczniejsze z bajek.
    - Nie wszystkim chodzi o seks! My się kochamy i mało cię to powinno obchodzić. Nie martw się, już nie będziesz musiała mnie znosić we własnym mieszkaniu, bo już się tu nie pojawię! - powiedziałam szybko i wzięłam łyka herbaty. Naprawdę zaczynałam mieć tego dość.
    -Marzenie ściętej głowy - westchnęłam. - Nie wszystkim chodzi o seks? A przepraszam, że pytam, jak zaczęła się wasza znajomość? Weź przypomnij, bo pamięć mi trochę szwankuje? - zrobiłam słodką minkę, a w duszy wszystko mi się śmiało.
    - Co za zołza! - powiedziałam sama do siebie i spojrzałam na tą diablicę. - Zajmij się swoimi sprawami, a mnie daj spokój.
    -Trafiłam! - powiedziałam zadowolona. - Taki mam charakter, że lubię i twoje i swoje - puściłam jej oczko.
    - Mam nadzieje, że doczekam się dnia, kiedy w końcu zajmiesz się swoimi! Gdyby Marc nie był dla mnie taki ważny, to już dawno by mnie już tu nie było - odpowiedziałam spokojnie,  rozglądając się na boki. Chciałam aby Marc wstał i jej coś powiedział!
    Już miałam jej coś odpowiedzieć, ale ktoś zapukał do drzwi.
    -Otwarte! - zawołałam. - Ciesz się, że nie wysłałam cię, żebyś otworzyła - powiedziałam do jednorazówki.
    -Dzień dobry! - usłyszałam znajomy głos i do kuchni weszła mama. - Cześć, kochanie - pocałowała mnie w czoło i ciekawsko spojrzała na marcową dziunię.
    -Mamo to... - urwałam, żeby dobrać słowa. - Ta od Marca.
    -Catalonia Aregall - powiedziała mama, a ja strzeliłam do niej głupią minę. Przedstawiała się pełnym imieniem, gdy chciała kogoś wcisnąć w podłogę. Nikt w całej Katalonii nie ma na imię Catalonia ani Barcelona (sprawdzałam).

    - Monica Rubio.. Bardzo mi miło - powiedziałam cicho, wpatrując się w kobietę. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, albo po prostu zniknąć! Nie wiedziałam co mam robić, więc po prostu zamilkłam.
    -Jesteś ze Szwecji tak? - spytała mama. - A umiesz mówić po katalońsku?
    - Tak - pokiwałam twierdząco głową. - Oczywiście, że umiem. Mieszkam tu od trzeciego roku życia.
    -Szkoda - westchnęła, a ja wybuchłam śmiechem. - Studiujesz? - usiadła obok mnie i napiła się mojej kawy.
    - Tak. Studiuję turystykę i rekreację - odpowiedziałam cicho. Zaczynałam się coraz bardziej bać.. Marc kiedyś wspominał, że Lora jest bardzo podoba do mamy, ale sądziłam, że chodzi o wygląd, a nie charakter!
    -Lora? - spojrzała na mnie.
    -Ale co? - nie załapałam.
    -Podejmiesz się tych studiów czy zajmiesz się czymś innym? - zerknęła na monitor mojego komputera.
    -Mamuś - westchnęłam. - Fizjoterapia to jak strzał kulą w płot.
    -Tak myślałam - pokiwała głową. - Monica, co masz w planach robić w przyszłości?

    - Zamierzam pracować w księgarni moich rodziców. Jest to dla nich bardzo ważne, więc zgodziłam się przejąć rodzinny interes - mruknęłam i napiłam się herbaty, która była już zimna.
    -Ech - westchnęła i pokręciła głową. - Gdzie mój syn? - zwróciła się nie wiadomo do kogo.
    - Tutaj, mamo - usłyszałam jego głos i po chwili zjawił się w kuchni. - Dzień Dobry wszystkim - powiedział i usiadł obok mnie.
    -Cześć, synku! - cmoknęła go w policzek, gdy się do niej pochylił.
    -Co jest? - stanął obok jednorazówki.
    -Nic, dręczymy twoją dziunię - odparowałam.
    -Dwie na jedną to chyba nie jest zbyt sprawiedliwie, nie uważacie? - syknął i spojrzał na mnie poważnie.
    -Lora się tylko z tobą drażni - powiedziała mama spokojnie. - Wpadłam w odwiedziny i przypadkiem spotkałam twoją dziewczynę. Wcześnie wstajesz i tu przychodzisz, Monico - uśmiechnęła się delikatnie, a ja musiałam odwrócić głowę, żeby nie prychnąć śmiechem.

    - Mamo, Monica była tu wczoraj i została na noc. Dlaczego się tak nad nią znęcacie? Bo Lora jej nie lubi? Nie chcę by ktoś tak traktował moją kobietę - odpowiedział za mnie.
    - Marc, spokojnie. Nic się przecież nie stało - chwyciłam go za ramię i uśmiechnęłam się do niego. Udawałam, że jest wszystko dobrze, ale tak naprawdę było coraz gorzej. Jego mama nie zaakceptuje mnie przez Lorę i tyle.
    -Kobietę - nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem.
    -Synu - mama wysiliła się na spokój. - Jeżeli Lora polubi jakąś twoją dziewczynę to doprowadzi mnie do takiego stanu, że raczej tego nie przeżyję. Troszczy się o ciebie, a ty zamiast tego docenić tylko się czepiasz! Każdy zazdrości ci takiej rodziny i tego, że zwyczajnie się o ciebie martwimy, bo cie kochamy! Nie chce mi się wierzyć, że rodzice Monici zaakceptowali cię od razu po tym jak się im przedstawiłeś, a jej ojciec to pewnie jeszcze ci dziękował, że sypiasz z jego córką, co?

    - O Boże.. - wyszeptałam cicho i przymknęłam oczy. Jak zaczyna się temat moich rodziców, to już gorzej być nie może.
    - Na pewno nie zachowywali się tak, jak wy! Od niedawna zaczynam się zastanawiać czego mi tak bardzo zazdroszczą, skoro wszystko co robię, to krytykujecie!
    - Marc, przestań tak mówić. To twoja rodzina - zwróciłam się do niego. - Uspokój się. Nie mam zamiaru udawać przed panią idealnej dziewczyny.. Przespaliśmy się ze sobą na pierwszej randce, Lora mnie nie znosi, wszyscy są przeciwko nas, moi rodzice powoli zaczynają akceptować Marca. Nie zamierzam być wielką gwiazdą, tylko pracować w księgarni. Jeśli jest jakiś problem, to trudno.
    -Bingo! Przyznała się do grzechów, koniec zabawy na dziś - spojrzałam na zegarek. - Vazquez na mnie czeka - wstałam i spojrzałam morderczo na Marca. - A z tobą to jeszcze pogadam - warknęłam złowrogo.
    -Ciekawe o czym? - założył ręce na piersi. Podeszłam do niego i stanęłam na palcach, by mówić mu wprost do ucha.
    -Pysknij mamie jeszcze słowo, jeszcze raz ją zdenerwuj i zrób przykrość, a gorzko tego pożałujesz i będziesz o tym rozmyślał pracując nocami jako śmieciarz - wyszeptałam. Przez chwilę patrzył na mnie w zdumieniu, ale nic nie odpowiedział do tego tematu.
    -Po prostu chcę, żebyście zaakceptowały, że jestem szczęśliwy! - burknął.
    -Daj nam czas - powiedziała mama i też wstała. - Nie marzyłam o tym, żeby przy pierwszym spotkaniu z twoją dziewczyną dowiedzieć się o tym, że ze sobą sypiacie - mruknęła.
    -Lora i tak pewnie dawno ci to wypalpała - fuknął.
    -Kochanie - pogłaskała go po ręku. - Nie ważne co mówiła mi twoja siostra. Liczyłam, że poznam dziewczynę, która skradła ci serce w innych okolicznościach.
    -Proponuję wam kolację! - wystrzeliłam i błyskawicznie wyciągnęłam z torebki bordową kopertę. - Do tego premierę nowego spektaklu w Gran Teatre del Liceu! - uśmiechnęłam się słodko.
    -Marc? Monica? - mama wzięła zaproszenie i spojrzała na tą zacną parkę.

    - To nie ma sensu - wyszeptałam cicho i schowałam twarz w dłoniach. - Ja się poddaje, Marc. Nie mam już na to sił!
    - Porozmawiamy później - warknął i uśmiechnął się do mamy. - Skoro trzeba, to pójdziemy - dodał, chociaż doskonale wiedział o tym, że nie mam na to ochoty. Chciałam po prostu wyjść i zaszyć się w domu, porozmawiać z mamą lub Hugo.
    -Mamo! - ucieszyłam się. - To idziemy na zakupy! Trzeba się wystroić!
    -Lora, ale żadnych dziennikarzy - fuknął Marc.
    -A co? Twoja dziewczyna nagle ma dość? - wzięła się pod boki. - Mogła uważać na to z kim idzie do łóżka, bo sorry, ale nie jesteś jakimś tak knypkiem, który kopie piłkę w podrzędnym klubie. Niech się przyzwyczaja - warknęłam i ruszyłam do wyjścia.
    -Synku, oddychaj - poradziła mama. - Więc, do zobaczenia, Monico. Pamiętaj, że moj mąż jeszcze cię nie zna. Pa! - udała się za mną.
    -Tato ma duży wpływ na mamę... - usłyszałam Marca. - Tak samo jak Tello na Lorę - dodał, a mnie zamurowało. Tello ma na mnie jakiś wpływ?
    Nie wiem co odpowiedziała, bo wyszłyśmy.

    - Marc, kocham cię, ale twoja rodzina jest straszna! Nie jestem pewna, czy wytrzymam to wszystko.. - mruknęłam, wstając z krzesła. - Lora mnie nie lubi, teraz twoja mama. I typuję, że twój tato też mnie nie polubi.
    - Przestań tak mówić - podszedł do mnie i objął mnie w tali. - Ważne jest to, co do ciebie czuje. Oni nie mają nic do gadania.
    - Nie mają, ale gadają! Myślisz, że mnie jest łatwo to wszystko wysłuchiwać? Wiesz jak się czuje?
    - Po prostu przestań się tym przejmować i wszystko będzie dobrze. Pójdziemy do tego teatru i wszystko będzie super - pocałował mnie w czoło i uśmiechnął się szeroko. - Kochanie, uśmiechnij się.
    - Jakoś nie potrafię - mruknęłam smutno i znów usiadłam na krześle. Zdałam sobie sprawę, że nie wygram z jego rodziną i zawsze pozostanę jednorazówką. To zaczynało mnie dobijać a Marc nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy. Dla niego to było normalne, ale dla mnie nie. - Pójdę już do domu.
    - Zostań. Zjemy razem śniadanie i później odwiozę cię do domu, dobrze? - usiadł obok mnie i pogłaskał mnie po plecach. - I nawet nie chce słyszeć odmowy.
    - Pół godzinki. Muszę też trochę pobyć w domu i odpocząć, Marc.
    - Odpocząć ode mnie? - zapytał i spojrzał w moje oczy. - Czy coś się między nami zmieniło?
    - Nie, głuptasie - uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po policzku. - Wieczorem pójdziemy na tą kolację i będę to miała z głowy.
    - Obiecuje, że wszystko będzie dobrze.
    - Cieszę się  - uśmiechnęłam się i zabrałam się za przygotowanie śniadania.

    Po śniadaniu Marc odwiózł mnie do domu i miałam czas, by porozmawiać chwilkę z mamą. Ostatnio ją zaniedbywałam, ale ona doskonale to rozumie.
    - Cześć, mamuś - weszłam do domu i ucałowałam ją w policzek. - Taty nie ma?
    - Nie, pojechał do księgarni. Byłaś u Marca?
    - Tak. Miałam spotkanie z jego mamą..
    - I jak? - zainteresowała się mama, która sprzątała w kuchni. - Twoja mina mówi, że nie było najlepiej.
    - Bo nie było! Lora mnie nienawidzi i stwierdzam, że jej mama też nie. Po prostu są do mnie wrogo nastawieni. A wiesz dlaczego? Bo kochana Lora wymyśliła sobie, że Marc musi się zabawić!
    - Kochanie, nie martw się nią - mama posłała mi uśmiech i dodała. - Ważne jest to, że Marc cię kocha, a reszta się nie liczy.
    - Tak myślisz?
    - Oczywiście, Monica. Jeśli będziecie patrzeć na tych, którzy chcą zniszczyć wasz związek, to nic dobrego z tego nie wyniknie.
    - Masz rację, mamo - powiedziałam i przytuliłam ją. - Dziękuję.
    - Nie masz za co, słonko. Jestem twoją mamą.

***

Znowu nawaliłam. To wszystko moja wina, ale czuje, że powoli wraca wena :) 
Życzę miłego czytania i zabieram się za zaległości :)

poniedziałek, 8 października 2012

rozdział 8

    W poniedziałkowy poranek wcale nie musiałam widzieć Tello, żeby mnie zdenerwował. Kłapał jadaczką na lewo i prawo, robił cuda i wianki, ale potrzebnych mi umów nie podpisał! No, bo i po co? Zależało mi na czasie, więc pofatygowałam się na Camp Nou, gdzie dziś miała trenować zacna FC Barcelona. Po pokazaniu wszystkich przepustek i legitymacji zostałam wpuszczona na płytę boiska. Tylko proszę, nie mam zamiaru pokazywać się bandzie napalonych i spoconych facetów!
    Skierowałam kroki do szatni i usiadłam sobie przy szafce Tello. Od lat tajemnicą poliszynela jest, że Cristian pierwszy bierze prysznic po treningu.
    Jednak, gdy w korytarzu usłyszałam kroki i głosy bynajmniej nie należały one do mojego medialnego chłopaka tylko... do Marca i Villi!
    Niewiele myśląc schowałam się do tellowej szafki i postanowiłam tu na niego zaczekać. Co niby powiedziałabym Marcowi? Wpadłam na pogaduszki, podjaram się wami i będę wzdychać do tego chrupka Messiego? Niedoczekanie moje! To, że mam przepustki na treningi Barcy... To sprawka Marca, bo zdarzało mu się kilka...no, ok, kilkanaście... razy zapomnieć kluczy do domu i musiałam mu przynosić ze szkoły, która była niedaleko bazy treningowej FCB.
    -Serio? - zaśmiał się David. - Jak na nią reaguje Lora?
    -Agresywnie i to bardzo - odpowiedział mój brat. - Nigdy nie była taka wredna - westchnął. - Jakby porównać zachowanie wobec Sandry i Monici... Boję się zostawić je same w pokoju!
    -Pies, który dużo szczeka nie ugryzie - powiedział filozoficznie El Guaje. Ja mu dam psa! - Dobra jest w łóżku?
    -Nieziemska! - zacmokał, a mnie wnętrzności zrobiły fikołka. - Stary, to co ona robi językiem! - Dobrze, że nie zjadłam nic na śniadanie! - Wiesz... Kocham ją - wyjrzałam przez szparkę i zobaczyłam jak mój brat się szczerzy zadowolony nie wiadomo z czego.
    -To super! - ucieszył się Villa. - Powiem ci, że sam niemal od początku wiedziałem, że Pati to ta jedyna. Co prawda chodziłem z nią pięć lat zanim się pobraliśmy, ale najpierw byliśmy za smarkaci, a potem chciałem trochę uciułać na mieszkanie. Średnia to przyjemność mieszkać z rodzicami. - Usiadł na ławeczce. - Ale oświadczyłem się jej szybko.
    -Zastanawiam się nad tym - Marc przysiadł obok. - Kocham ją, uważam, że jest niesamowita. Na co niby mam czekać?
    -Nie marnuj życia na skakanie z kwiatka na kwiatek - pokiwał głową. - Jak jesteś pewien to walcz. Rodzina to najwspanialsze co może spotkać człowieka - poklepał go po ramieniu. - Pomyśl o tym, że takie małe cudo kręci się wokół twoich nóg, a ty z dumą stwierdzasz, że to twoja robota. - Zrobiło mi się niedobrze. Niech ja tylko dorwę tego fiuta! Zabiję jak psa!
    -Dzięki, David - powiedział Marc. - Dzięki - wyszczerzył się i poszedł pod prysznic. Villa udał się za nim, a ja sapnęłam cicho. Wtedy też otworzyła się szafka.
    -Czemu mnie to nie dziwi? - mruknął Tello.
    -Marc chce się oświadczyć jednorazówce - wypaliłam.
    -Lora, przepraszam - pomógł mi wyjść. - Miałem tam coś śmierdzącego co pomieszało ci w głowie? - zajrzał do szafki.
    -Nie! - fuknęłam. - Podsłuchałam Davida z Marcem! Villa doradzał mu małżeństwo i rozmnażanie! - jęknęłam. - Jak ja mam to powstrzymać? - usiadłam na ławce. - Jak?
    -Dziecko to nie koniec świata - powiedział, usiadł obok i objął mnie w pasie.
    -Wyobrażasz sobie, że miałbyś teraz zostać ojcem? - szepnęłam i oparłam głowę na jego torsie.
    -No, nie... Tylko Marc jest inny niż ja!
    -Nie wkurzaj mnie - wyjęłam z torebki plik kartek. - Podpisuj szybko, bo muszę opuścić to okropne miejsce - wzdrygnęłam się.
    -Tak jest - uśmiechnął się i złożył podpisy tam, gdzie chciałam. - Moja mama robi dziś jakieś przyjęcie charytatywne i mam zaproszenie.
    -Powiadomię prasę - wstałam i ruszyłam do wyjścia.
    -Nie zapomniałaś o czymś? - wstał i założył ręce na piersi.
    -Nie - odwróciłam się do niego i dokładnie się obejrzałam.
    -Jednak tak - podszedł do mnie i mnie pocałował. Tak mnie tym zaskoczył, że oddałam pocałunek.
    -Fuj, Tello! - zawołał wchodzący Fabregas.
    -Bujaj się, londyńska znajdo - warknęłam i wyszłam.

 *

    Wieczorem umówiłam się z Marcem, który koniecznie chciał gdzieś razem wyjść, więc nie miałam wyboru. W sumie to i tak spędzaliśmy ze sobą cały nasz wolny czas. Biorąc pod uwagę to, że jest piłkarzem, to miał go naprawdę niewiele, ale jakoś nam wystarczało i nigdy się nie nudziliśmy. Z każdym dniem utwierdzałam się w przekonaniu, że go kocham i jest to ten, na którego czekałam. Miły, troskliwy, opiekuńczy, zabawny, seksowny i co najważniejsze: tylko mój. Owszem, Lora nie dawała mi spokóju, ale zaczynałam ją zlewać. Liczył się tylko mój chłopak.
    Przebrałam się w jeansy, czerwoną koszulę, kolorwe lity, granatową bransoletkę i dużą torbę. Zrobiłam sobie loki oraz makijaż i byłam gotowa. Kilka minut przed 20 pod moim domem pojawił się samochód Bartry, więc pożegnałam się z rodzicami i pognałam do niego.
    - Cześć, kochanie - powiedział, kiedy tylko weszłam do samochodu i złożył na moich ustach soczystego buziaka. - Cudownie wyglądasz.
    - Ty też niczego sobie - puściłam mu oczko i spojrzałam na jego strój. Białe trampki, jeansy oraz koszula, czyli standard. Ale mnie się ten standard bardzo podobał. - Gdzie jedziemy?
    - Może do kina, co? Podobno jest jakiś dobry film.
    - Dobrze, tylko nie horror! - uśmiechnęłam się szeroko i pogłaskałam go po kolanie. - Bo znowu nie będę mogła zasnąć.
    - Przy mnie na pewno zaśniesz.
    - Na pewno, ale znowu mam u ciebie nocować? - jęknęłam cicho i spojrzałam na niego wyczekująco. - Może dziś pojedziemy do mnie?
    - A twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko? - zapytał, skręcając w jedną z uliczek.
    - Nie. Bardzo cię lubią, więc postanowione.
    - Dobrze - usmiechnął się lekko i zatrzymał samochód. - Jesteśmy na miejscu.
    Po kilku minutach byliśmy już w sali i czekaliśmy na rozpoczęcie się filmu. Oczywiście namówiłam go na komedie romantyczną, którą bardzo chciałam obejrzec. Marc przez chwilę się wahał, ale dostał buziaka i został przekupiony.
    - Ale nuda - wyszeptał Bartra i przygarnął mnie do siebie. - Możemy iść?
    - Kochanie, film się jeszcze nie zaczął.
    - Wiem, ale te reklamy doprowadzają mnie do szału - mruknął i zaczął całowac moją szyję. - Pójdziesz na ten film z kim innym.
    - Z kim?
    - Z jakąś kumpelą! Baby to bardziej kręci - tym razem pocałował mnie w usta. - I na dodatek zgłodniałem.
    - Oj, Marc, Marc.. Co ja z tobą mam? - pogłaskałam go po policzku i uśmiechnęłam się szeroko. - To chodź, pojedziemy coś zjeść.
    - Naprawdę?
    - A co? Już nie jesteś głodny? - zapytałam ze śmiechem.
    - Jestem, jestem - złapał mnie za rękę i szybko wyszliśmy z sali. - Wiesz co?
    - Co?
    - Kocham cię - stanął naprzeciwko mnie i spojrzał w moje oczy. - Nawet nie wiesz jak bardzo.
    - Ja ciebie też kocham, Marc - uśmiechnęłam się i pocałowałam go lekko w usta. - Bardzo, bardzo mocno!
    - Może jednak pojedziemy do mnie? - wyszeptał pomiędzy pocałunkami.
    - Dobrze - pokiwałam głową i po chwili wyszliśmy z kina.

 *

    Wysiadając z limuzyny pod domem rodziców Tello nie czułam takiej presji jaką zapewne czuł Marc, gdy udawał się do rodziców jednorazówki... W sumie nie czułam się w ogóle zdenerwowana. Lubiłam imprezy z fotografami, lubiłam rodziców Cristiana i lubiłam luksus, który był wszechobecny w jego domu, a raczej w willi jego rodziców. Pan Federico Tello był zamożnym człowiekiem, posiadającym doskonale prosperującą firmę budowlaną. Jego małżonka, Yolanda Herrera, zajmowała się księgowością, a córka Jennifer była jedną z najlepszych studentek budownictwa na Uniwersytecie Barcelońskim. Tylko Cristian poszedł w sport.
    -Wyglądasz olśniewająco - powiedział, gdy wchodziliśmy do holu. Cmoknął mnie w nagie ramie i odruchowo poprawił krawat. Nie muszę chyba mówić, że kolor mojej sukienki idealnie pasował do jego krawata?
    -Przestań - syknęłam i chwyciłam go za rękę.
    -Co? - mruknął.
    -Denerwować się - uśmiechnęłam się. - Spokojnie, oddychaj... - pogłaskałam go po policzku.
    -Ty nic nie rozumiesz - burknął i spuścił głowę.
    -Rozumiem więcej niż myślisz. Yolanda! - zawołałam i uściskałam rodzicielkę Cristiana.
    -Lora! Cudownie cię widzieć! Kiedy my się ostatnio widziałyśmy? Chyba dwa lata temu na imprezie w ambasadzie w Londynie?
    -Chyba tak - pokiwałam głową.
    -Myślę, że powinniśmy spotkać się z twoimi rodzicami. Jesteś z Cristianem, więc miło byłoby zobaczyć Catalonię i Aleca - zaświergotała. Lubię kobietę, ale nie lubię jak ktoś pcha mi się w życie z butami... Oj, w tym przypadku ze szpilkami.
    -Uważam, że to zły pomysł - uśmiechnęłam się najpiękniej jak umiałam. - Nie mam zamiaru żenić się z twoim synem, więc nie widzę takiej potrzeby. Generalnie cudnie wyglądasz! Może polecisz mi jakieś zabiegi? - zmieniłam temat rozmowy.
    -Oczywiście, kochana! - wzięła mnie pod rękę i zaprowadziła w głąb domu. Jak podejrzewałam było dużo fotografów i dziennikarzy. Kątem oka widziałam jak Tello się rozgląda i planuje się zmyć. Niedoczekanie moje!
    Podążaliśmy za Yolandą, poznawaliśmy ludzi i dawaliśmy sobie robić zdjęcia na każdym kroku. Gdy zaczęła się aukcja jakiś dzieł sztuki usiedliśmy przy jednym ze stolików. Nagle lokaj delikatnie szturchnął mnie w ramię i dyskretnie podał kartkę.
    "Zapraszam do gabinetu." przeczytałam napis i wstałam.
    -Zaraz wrócę - szepnęłam do Cristiana i skierowałam się na pierwsze piętro do gabinetu pana domu. - Mogę? - zapukałam i weszłam do środka.
    -Wejdź! - uśmiechnęła się do mnie Jenny i zamknęła za mną drzwi. - Proszę - usiadłam za biurkiem, naprzeciwko Federico i spojrzałam na niego wyczekująco.
    -Mam dla ciebie propozycję, bardzo dobrze płatną - powiedział.
    -Ty? - upewniłam się.
    -Tak - skinął głową.
    -W takim razie nalegam, żebyśmy załatwili to na osobności. Takie mam zasady, albo nic z tego - przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu, a potem machnął ręką i Jennifer wyszła. - Słucham? - założyłam nogę na nogę.
    -Od kiedy utrzymujesz się sama? - spytał.
    -Od dwóch lat, czemu ma to służyć?
    -Cristian od nigdy, chociaż ty masz dziewiętnaście lat, a on dwadzieścia jeden - mruknął. - Sama wpadłaś na to jak zarabiać na życie?
    -Powiedźmy, że mój sukces ma swojego ojca. Federico? - zmierzyłam go zimnym spojrzeniem.
    -Żeby zostać świetnym piłkarzem nie wystarczy talent, trzeba jeszcze przygotowania technicznego. To zapewnia mojemu synowi klub. Żeby zostać piłkarzem światowej klasy trzeba być mega zdolnym i mega pracowitym, ale trzeba też kogoś kto te cechy przekuje na pieniądze, prawda? Cristiano Ronaldo nie zaszedłby tak daleko gdyby nie jego agent.
    -Do czego zmierzasz? - zesztywniałam. Nie rozumiem po co mieszać do tego Cristiano i Jorge?
    -Zrób z mojego syna gwiazdę. Zapłacę ci, ale spraw, żeby zaczął zarabiać prawdziwe pieniądze, a nie te ochłapy, które dostaje z klubu.
    -Jego pensja nie jest ogromna, ale jak na początkującego piłkarza, który sporadycznie gra w pierwszym składzie nie jest zła.
    -Czy twój brat sam sie utrzymuje? Czy sam kupił ogromny apartament? Czy sam za niego płaci? Czy sam kupił sobie wypasiony samochód? Czy to wszystko jest twoje, a jego pensja to kasa na jego bieżące wydatki?
    -Za pozwoleniem, Federico... - warknęłam. - Finanse Marca to nie twoja sprawa.
    -Chcę, żeby mój syn był bogaty dzięki sobie, a nie dzięki moim pieniądzom. Zapłacę ci ile zechcesz, ale daj mu popularność, kontakty i kasę. Zrób to jak chcesz, wiem, że potrafisz. Zastanów się nad tym - wstał. - Masz tydzień na podjęcie decyzji, liczę, że będzie pozytywna.
    Nie powiedziałam nic więcej i wyszłam. Wróciłam do Cristiana i zatopiłam się w myślach. Jego ojciec właśnie zaoferował mi górę kasy za sprzedanie jego syna... Mogłam go rzucić, zrobić z nim co zechcę i dostać za to górę forsy. Czyli zupełnie jak w Londynie...

***

Przepraszam, że znowu dodaje tutaj nowość późno, ale mam szkołę i to jest dla mnie najważniejsze. Postaramy się, aby kolejny rozdział był o wiele szybciej.

A jeśli nadal nie macie nas dość, to zapraszam na http://fcb-i-inne-nieszczescia.blogspot.com/ 
Już niedługo pojawią się bohaterowie i prolog :)